Forum BleachFiction Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

FAUST
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Śro 18:48, 17 Gru 2008    Temat postu: FAUST



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Śro 23:40, 17 Gru 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Pon 16:21, 29 Gru 2008    Temat postu:

Błękitny całun w jednym momencie zamienił się w szare kłębowisko smogu, przebijające się promienie światła stawały się coraz rzadsze, aż w końcu zniknęły w zupełności. Rozległ się przy tym okropny syk, dający się słyszeć nawet a ostatnich dzielnicach Rokungai. Nad Seireitei zawisł ogromny cień, zamieniając środek dnia w nienaturalną, dezorientującą ciemność.

- Fiuuuuu… a więc tym sposobem też nie wychodzi…

Rozleniwione upalnym dniem dusze nagle zamieniły się w zainteresowane zbiegowisko, obserwując, co dzieje się za shiro. Nad całym Rukongai niebo było błękitne, leniwie poruszając małe obłoczki w jednym kierunku. Nad Seireitei unosiła się jednak ogromna, czarna plama, jak gdyby właśnie tam zebrały się wszystkie ciemne chmury Społeczności Dusz.

– Ale co ja właściwie zrobiłem źle? Wszystko zrobiłem przecież tak, jak powinno być, trzymałem się proporcji…

Zdezorientowani Bogowie Śmierci spoglądali ponad siebie, starając się zrozumieć naturę tego dziwnego zjawiska. Mimo wszystko żadne dzwony alarmowe się nie rozległy, nie pojawił się żaden kapitan. Rozpoczęła się natomiast wrzawa – coraz dziwniejsze spekulacje i pomysły nakręcały spiralę paniki, której samoistnie poddawali się Shinigami. „-Może coś się pali?!”, „-To pewnie jakiś trujący gaz! Nie powinniśmy tego wdychać!”. I rozpoczął się chaos.

-A może nie ja zawiniłem, tylko to przez nieodpowiednie narzędzia? Nie, to odpada. Wszystko było przecież sprawdzone przed rozpoczęciem…

Białobrody generał opierał się o swoją laskę, spoglądając na monumentalną Senzaikyū, teraz ze szczytem zakrytym przez gęste tabuny dziwnego, strasznie gęstego dymu. Wdział, co dzieje się poniżej. Shinigami krzątali się bez żadnego większego składu, niczym mrówki biegali w tą i z powrotem, najpewniej próbując ustalić jakiś sensowny plan działania. Na ich nieszczęście, tylko z ogromnej wysokości dało się wypatrzeć skąd tajemniczy dym się wydobywał. Generał natomiast od samego początku był w stanie stwierdzić, czyja to sprawka. Jak zwykle zresztą.

-Niedobrze, niedobrze, niedobrze! Mam tylko nadzieję, że nie pomyliłem butelek sproszkowanego lubczyku ze sproszkowanym lipczykiem, inaczej przecież … –Młody mężczyzna nerwowo rozsunął grube kotary, spoglądając na zewnętrzny świat.
-… mocno mi się dostanie – Dokończył otępiałym, nieobecnym głosem. Jego towarzysze biegali w chaosie, postawieni na nogi przez ogromne tabuny dymu, które zniżały się coraz bardziej, teraz będąc już tylko kilka metrów od ziemi. Spanikowani Bogowie Śmierci zakrywali twarze chustami, biegali skuleni, jeden nawet zemdlał niemal pod jego oknem.
-No to narobiłem…
Shinigami zaczęli padać jak muchy, jeden po drugim. Niektórzy wciąż jeszcze się czołgali wśród tumanów pyłu i dymu, który teraz dotykał już samej ziemi. Zapewne co przezorniejsi z kawałkami materiału zakrywającymi drogi oddechowe. Masywny mężczyzna z pochodnią w ręku zaczął chwiać się na nogach, po czym upadł na twarz, wypuszczając z dłoni ogień rozświetlający niemal czarne zakątki Seireitei. Budynek obok w jednej sekundzie zajął się ogniem, odbijając płomienne jęzory w zaszklonych oczach młodego chłopaka.
-Ja pieprze… naprawdę narobiłem… Roztrzęsionymi dłońmi zasunął kotary, po czym oparł się o ścianę, wzdychając. Starał się nie słuchać panicznych jęków i wołania o pomoc. Udawał, że nie słyszy wesołego trzasku ognia kilka budynków obok jego własnego, próbował nie zwracać uwagi na przekleństwa wypowiadane przez padających na zewnątrz kompanów. Odepchnął się od ściany, poruszając się tak samo chwiejnie jak jeszcze kilka chwil temu ludzie na zewnątrz. To jednak nie z powodu dymu. Jego pracownia była starannie zabezpieczona przed takimi wypadkami. Nie zmieniało to jednak faktu, że już miał przed oczami wspaniałe wizje ukrzyżowania na Sōkyoku, publicznej egzekucji i porzucenia zwłok zanudzonym dzieciom w slumsach Rokungai.

-Generał chciałby z tobą porozmawiać.

Jego źrenice rozszerzyły się do nadnaturalnych rozmiarów, serce zadudniło w piersi jak dzwon. Dostając konwulsji odwrócił się powoli, spoglądając na kobietę, która z nikąd pojawiła się za jego plecami. Soifon, nowa kapitan drugiego oddziału, stała przed nim ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma. Jej mina była natomiast niczym cios prosto z serce. Milionem malutkich igiełek.
-Narobiłeś niezłego zamieszania, Faust – powiedziała przerażająco słodkim głosem, po czym uśmiechnęła się, odsłaniając drapieżne kły. Milion igieł przeszło na wylot.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Pon 16:22, 29 Gru 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Śro 3:25, 31 Gru 2008    Temat postu:

-Nie ma powodu do nerwów, dzisiaj ją złapiemy – mężczyzna i kobieta szli szybkim tempem, podczas gdy nad ich głowami wciąż sypał się piasek.

-Mam taką nadzieję. Co tam właściwie się dzieje, na górze?! – w kobiecym głosie dało się wyczuć niepewność i strach. Dwie postacie maszerowały wąskim i bardzo ciemnym korytarzem, rozświetlając sobie drogę pochodnią. Tunel podparty był prowizorycznymi filarami, mimo to drobne odłamki z góry wciąż spadały im na głowę, skutecznie utrudniając marsz.

-To, co powinno. –Odpowiedział spokojnie mężczyzna, nagle stając w miejscu i dokładnie przyglądając się wyżłobionej w ziemi skale. Przybliżył do niej pochodnie, po czym, marszcząc brwi, zaczął mówić coś po cichu sam do siebie.

-Demoniczna magia? – przerwała niemal całkowitą ciszę kobieta, pocierając dłonie. Z jej ust wydobywała się para, która szybko znikała w ciemnościach niekończącego się tunelu.

-Nie, po prostu lubię myśleć na głos. Wszystko mi wtedy lepiej wychodzi. – na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, lecz kobieta nie była w stanie go dostrzec. Chociaż z drugiej strony… stawała się coraz lepsza, czasem swoją przenikliwością zaskakiwała nawet jego. Nie zdziwiłby się, gdyby był teraz przez nią obserwowany ze wszystkich kątów, każdy jego ruch i gest byłby dla mniej niesamowicie widoczny. Wszystko za pomocą zaklęć szpiegowskich. W tym stawała się naprawdę niezła. Tyle tylko, że… on naprawdę lubił głośno myśleć.
Z cmoknięciem oznaczającym niezadowolenie odwrócił się w stronę przeskakującej z nogi na nogę dziewczyny. Dopiero teraz przyjrzał się jej twarzy, oświetlonej blaskiem pochodni. Mimowolnie podniósł brwi w geście zdziwienia.

-Dzisiaj brązowe? Szczerze mówiąc, raczej nie pasują do takich oczu.- podał partnerce pochodnie, po czym sam zaczął dokładnie i bardzo powoli dotykać ściany obiema dłońmi.

-Daj spokój, przecież każdy dla ciebie to nic więcej, niż dobry obiekt do badań. Niezależnie, jak piękna bym nie była. – w jej głosie czuć było nie tylko skrywaną irytację, ale coś jeszcze. Mężczyzna nie sprawiał jednak wrażenia dobrego słuchacza, przygarbiony wciąż dotykając ścian. Odezwał się dopiero, kiedy pięść kobiety była już naprawdę blisko jego głowy.

-Daj spokój… jesteś śliczna… przeważnie.
Oczy kobiety rozszerzyły się gwałtownie. Wzięła głęboki wdech, jak gdyby zaraz cały tunel miał nagle zalać się wodą.

-Prze…przeważnie?! Co to ma znaczyć „przeważnie?!” A kiedy niby nie?! Ty nawet nie pamiętasz, jak ja wczoraj wyglądałam!

-Nie widzieliśmy się wczoraj… Odpowiedział mężczyzna, nie odrywając wzroku ani dłoni od ściany, na której tańczyły odbicia jęzorów ognia. Kobieta zacisnęła pięści, wpatrując się w przygarbioną, szepcącą do siebie sylwetkę.

-Dobrze wiesz o co mi chodzi! –odpowiedziała, lecz dobrze wiedziała, że rozmowa jest już skończona. Zawsze tak było. Skoncentrowany tylko na jednym, bez żadnej świadomości o otaczającym go świecie… i osobach.

-Oho!- dźwięk wydany przez mężczyznę z siwymi włosami był oznaką, że w końcu stało się coś, czego oczekiwali od momentu wpatrywania się w zupełnie normalną ścianę tunelu. Staruszek szarpnął za coś, po czym wyciągnął kwadratową sztabę metalu. Tylko tyle dało się powiedzieć o tym, co trzymał on z ciężkością w rękach.

-Po co nam surowiec, który pochodzi ze świata żywych? – zapytała sceptycznie kobieta, z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. To prawda, czasem nie nadążała na swoim partnerem, ale teraz to nie miało z tym nic wspólnego. Oni po prostu stali się posiadaczami czegoś, co w innym świecie występuje niesamowicie obficie. I po to było to wszystko?

-Hę?- burknął mężczyzna, rzucając kwadratową masę na ziemię. Była duża i nieporęczna. Spojrzał na kobietę, jak gdyby starając się przeczytać coś z jej twarzy. Dopiero po chwili wrócił do rzeczywistości, odpowiadając na pytanie.
-Nie, nie. To nic wartościowego. TO jest nasz cel…
Mężczyzna usunął się na bok, odsłaniając małe, kwadratowe przejście. Ciemne i wilgotne, najwyraźniej początek jakiegoś bardzo wąskiego i malutkiego tuneliku.

-Tutaj zaczyna się twoja rola. Musisz przedostać się na sam koniec. Powodzenia. – mężczyzna uśmiechnął się od ucha to ucha, strzepując kurz z dłoni. Nie wiedziała, czy rzucić mu się do gardła teraz, czy dopiero, gdy wyprowadzi ją z tego labiryntu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Nie 14:52, 04 Sty 2009    Temat postu:

Kolejne krople deszczu rozbijały się o marmurowe płyty, ściekały po łodyżkach kwiatów, zaczynając od samej góry, kończąc w wazonach, z których wylewały się potem na ziemię. Zanosiło się na prawdziwą ulewę. Mimo to, jak gdyby zimny, przeszywający lodem deszcz wcale nie padał, kolejne osoby podchodziły do kilku marmurowych pomniczków, kładąc przed nimi bukiety, których była już cała masa.

-Ktoś za to dopowie. – powiedział niski Shinigami, zagryzając wargę. Jego duże, błękitne oczy były jak zwykle chłodne i opanowane, lecz rozmawiającemu z nim wyższemu mężczyźnie przez chwilę zdawało się, że widział w nich małe iskierki. Sam, wkładając dłonie w przeciwległe mankiety, skrzyżował ręce na piersiach, po czym spojrzał w górę, wciąż nad czymś myśląc.

-Nie rozumiem… – powiedział bardziej do siebie, niż do swojego towarzysza. Zimny, jesienny wiatr zawiał, rozwiewając mu długie włosy, łopocząc jego białym płaszczem.

-"Nie rozumiesz?!" – Hitsugaya spojrzał na niego z nieukrywaną złością.

-Dla mnie nie musi to być logiczne, zapłacą za krzywdy wyrządzone Społeczności Dusz… sam tego dopilnuję. – Młody kapitan zamknął na chwilę oczy, jak gdyby hamując wulkan gniewu, który w nim drzemał, po czym powoli ruszył przed siebie, zostawiając Ukitake samego ze swoimi przemyśleniami.
Krople deszczu wciąż kapały mu po twarzy, z włosów, z całego stroju, jednak on był już zupełnie gdzie indziej, nie czuł wilgoci materiału ani chłodu wiatru. Wciąż spoglądając w szare chmury na jeszcze czarniejszym niebie, zastanawiał się, jak do tego mogło dojść. Byli wyszkoleni przeciwko takim sytuacjom, byli przyszłością, na którą tak liczył…

-Ukitake, wybacz mi, jeżeli się narzucam, ale ze swoim zdrowiem nie powinieneś stać na deszczu…
Czyjeś dłonie wyrwały go z zamyślenia, poprawiając na nim przemoknięty, kapitański płaszcz.

-Dziękuję, Aizen. Po prostu… myślałem nad czymś… –białowłosy mężczyzna dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przed marmurowymi pomnikami nie pozostał już prawie nikt, w oddali majaczył jeszcze ogromny Komamura, jak zwykle sentymentalny.

-Też wydaje Ci się, że coś tu nie gra? Śmierć tych osób pomimo tego, że znaleźliścmy sprawcę ostatnich wydarzeń... – słowa Aizena były odzwierciedleniem jego własnych myśli. W rzeczy samej, dokładnie tak było. Od samego początku nie mógł pogodzić się z nich śmiercią. Coś było nie na swoim miejscu, pewne szczegóły…

-Ukitake, chodźmy do środka…
Aizen wskazał dużą świątynię, kusząc ciepłą herbatą. Po szkłach jego okularów wciąż spływała woda, czyniąc niemożliwym spojrzenie mu prosto w oczy. Równie przemoknięty co on, z włosami przylepionymi do twarzy, w przemokniętym białym płaszczu, ze spokojnym uśmiechem, wciąż wskazując na budynek za jego plecami.

-Tak, daj mi tylko chwilkę…
Odwrócił się od maszerującego w kierunku schronienia przed deszczem kapitana piątej dywizji, spoglądając na marmurowe nagrobki. Powoli, spod mokrych włosów spojrzał na Komamurę. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Sekundę potem deszcz zamienił się w ulewę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Pią 19:47, 20 Mar 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Nie 15:46, 04 Sty 2009    Temat postu:

Rzuciła się na swoje łóżko, rozciągając się z błogim wyrazem przyjemności. Swoją drogą, już dawno w nim nie spała, zarywając nocki w swojej pracowni. Mimo wszystko jeszcze nigdy nie czuła takiej satysfakcji z wykonanej pracy. Wstała pospiesznie i wyjrzała przez okno. Tak, widok ze „skrzydła” był imponujący, choć spoglądała przez to okno już wiele razy, od kiedy się tutaj przeniosła. Z uśmiechem na twarzy przeszła przez pokój, po drodze przejeżdżając palcem po okładkach książek, które stały w rządku, ułożone w alfabetycznej kolejności na półce. Weszła do pomieszczenia obok, po czym zrzuciła z siebie szatę Shinigami. Poczuła lekki powiew wiosennego wiatru na swojej skórze.

-no tak… powiedziała sama do siebie, podbiegając szybko do okna. Przez malutką, uchyloną szybkę wpadało do środka miłe ciepło, lecz zimny, wieczorny wiatr również dawał o sobie znać. Zamknęła szybko okienko, po czym ponownie wskoczyła do swojej kabiny, przezornie odsunięta od prysznica, sprawdzając temperaturę wody. Kiedy w końcu była odpowiednia, z zamkniętymi oczami weszła pod prysznic, czując na swoich nagich ramionach pierwsze krople ciepłej, rozluźniającej wody.
-Mmmmm… wydała z siebie jęk przyjemności, opierając się o jedną ze ścian, całkowicie dając się ponieść chwili uniesienia. Myślami była teraz zupełnie gdzie indziej, widząc swoje nowe, świetnie urządzone laboratorium. Ostatnimi czasy szczęście wciąż jej sprzyjało. Miała najlepsze wyniki, mała najlepsze osiągi, była rozpoznawalna i ceniona. W niektórych kręgach traktowali ją jako boginię.
Oczywiście, nie była z tego powodu pyszna. Nie chciała być sławna i rozpoznawalna, naprawdę jej na tym nie zależało. Naturalnie jest to bardzo miłe, zwłaszcza, gdy ktoś docenia twoją prace. Powodem jej dzikiej radości był jednak sukces sam w sobie, który po wielu latach ciężkiej pracy w końcu okazał się za w zasięgu ręki, stał się faktem. No i pokonała Fausta, na wspomnienie czego uśmiech na jej twarzy stawał się jeszcze szerszy. Podczas gdy strumyczki wody oplatały całe jej ciało, ona zatrzymała się myślami na tamtym mężczyźnie. Szalony, nierozgarnięty, bez zahamowań… niektórzy nazywali go geniuszem, „odkryciem ich czasów”,” odkryciem nowej generacji”. Ale to było zanim wysadził jedną część Seireitei, udusił drugą, a na sam koniec zatopił całe Rukongai. Musiała to przyznać, naprawdę był niesamowicie bystry. Do tego niczego mu nie brakowało… mimo wszystko jego eksperymenty wcześniej czy później musiały wymknąć mu się spod kontroli. Widziała kilka razy jego doświadczenia – w większości przypadków była to po prostu ogromna lista niewiadomych. A on zawsze był optymistą. W jednym momencie uśmiech znikł z jej twarzy. Pomimo ich rywalizacji, pomimo wszystkich problemów jakich przysporzył Shinigami, naprawdę go lubiła. A to wcale nie ułatwiało pogodzenia się z wyrokiem, jaki najprawdopodobniej dostanie. Zamknięcie w tamtym miejscu… bez Zanpaktou, bez honoru, bez możliwości kontynuowania nauki… Sam narobił sobie tych problemów, ale… cóż… Szybko postanowiła o tym zapomnieć, lecz wiedziała, że to niewłaściwe. Gdyby tylko mogła coś dla niego zrobić… jakoś pomóc… przekonać radę… niestety, nie jest kapitanem, nie ma takich możliwości. Mayuri natomiast nie zdawał się być zainteresowany jego umiejętnościami… „Będzie jak dobry ser, im dłużej posiedzi, tym więcej się nauczy…”. A skąd on niby miałby wiedzieć, jak to tam jest?! Po chwili złości zganiła samą siebie za złe myślenie o swoim przełożonym. Uwielbiała go, podziwiała pełnym sercem, ale z niektórymi jego decyzjami nie była w stanie się pogodzić.

Nagle młoda kobieta podskoczyła, słysząc hałas w swoim lokum… jej serce zadudniło mocniej, wyrywając się z piersi niczym dzwon. Błyskawicznie wyskoczyła z kabiny, zostawiając tłumiący wszystko prysznic dalej włączony. Błyskawicznie chwyciła swojego Zanpaktou, skradając się w kierunku salonu. Cała ociekała wodą, lecz nie zdawała sobie z tego sprawy. Zaglądając ostrożnie do salonu, wystawiła tylko tyle głowy, ile musiała. Nad jej stołem stała jakaś postać, przeglądając jej dokumenty. Nagle zapłonął w niej ogień. JEJ. DOKUMENTY. W jednym momencie rzuciła się w kierunku salonu, obnażając błyszczące, złote ostrze. Chwyciła tajemniczego napastnika, po czym przyparła go do biblioteczki, wciskając mu twarz w książki, jednocześnie trzymając Zanpaktou na jego szyi.

-Shala, co ty do cholery robisz? – usłyszała stonowany, spokojny, flegmatyczny głos. Jej uścisk momentalnie się poluźnił, odeszła od napastnika kilka kroków, dopiero teraz poznając mężczyznę przed sobą. Ten odwrócił się w jej kierunku, podnosząc do góry brew.

-Oh… jesteś naga. Powiedział to tak beznamiętnym tonem, jak gdyby mówił o wynikach badan sprzed kilku miesięcy. Mimo wszystko dopiero po chwili dotarło do niej to, co powiedział. Najpierw był pisk. Potem plask. Na koniec zamknęła się w łazience.







Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, wyłaniając się ubrana od stup do głów, z ręcznikiem na głowie. On natomiast trzymał woreczek z Kostami lodu przy swoim policzku, wściekle czerwonym.

-Nie wiedziałem, że masz tyle siły… – powiedział jak zwykle znużonym głosem, biorąc łyk herbaty.

-Naprawdę nie chciałam… przepraszam… mogłeś mnie jakoś uprzedzić…

-Wiesz, raczej nie chciałem wchodzić Ci pod prysznic, informując cię o swojej wizycie. Wolałem poczekać w salonie, ale najwyraźniej było to moim błędem. – powiedział z ironią młody Shinigami, której było w nim pełno.

-Naprawdę przepraszam… ja nie chciałam. Powinieneś wiedzieć, jak czułaby się kobiet…

-Mayuri cię wzywa. – powiedział mężczyzna w krótkich, czarnych włosach, wstając od stołu. -Tylko po to tu przyszedłem, przekazać ci to. Wciąż trzymając worek lodu przy policzku, ruszył w kierunku wyjścia.

-Naprawdę przepraszam Akon! –rzuciła w kierunku wychodzącego naukowca, lecz w odpowiedzi usłyszała tylko donośny huk zamykanych drzwi. Kilka książek spadło z półki. Stała tak w milczeniu kilka dobrych chwil, nagle wybuchając śmiechem. Podeszła do lustra, sprawdzając jak wygląda, po czym poprawiła swoją przepaskę na ramieniu. Jako zastępca kapitana powinna się dobrze reprezentować.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Nie 15:49, 04 Sty 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Nie 18:27, 04 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Nudny dzień został zwieńczony nudnym wieczorem. Czarnowłosa może jeszcze dziewczynka, albo już nastolatka, spędzała go siedząc nad małym, tajemniczym zeszytem z pisadłem w ręku i wyrazem zacięcia na twarzy. Leżąc pod kołdrą, w milczeniu kreśliła kolejne linie na dziwnym grafie, przedstawiającym zdarzenia z ostatnich dni. Nie był to pierwszy raz, gdy przed udaniem się spać, psuła sobie oczy przy słabym blasku. Nie był też ostatni. Kartka, zasłana najróżniejszymi zdaniami i pojedynczymi słowami, opiętymi w zgrabne kółeczka czy inne figury geometryczne, dla pobocznego obserwatora nie miałaby najmniejszego sensu.
-Rozpacz... pojedyncze, niezadowolone mruknięcie wydobyło się spomiędzy warg Shinigami Brak jakiegokolwiek głębszego sensu i powiązania w wydarzeniach ostatnich czasów wywołuje we mnie rozpacz! Dość... Zniechęcona, cisnęła notes w stos mu podobnych, a następnie z namaszczeniem odłożyła okulary na stolik, po czym przykryła się po same uszy. Może jutro będzie lepszy dzień. Były to słowa, które powtarzała sobie przed snem od dnia zostania oficerem numerowanym, jednak z każdą nocą traciły na nadziei, a zyskiwały kolejną porcje jadowitego sarkazmu. Nie minęło pół godziny, a zasnęła, udając się w krainę snów.

Niestety, tutaj również czekało na nią rozczarowanie. Najwyraźniej nie została uwzględniona w liście obdarowanych marami sennymi. Jej umysł spowity był w takiej samej ciemności jak ta, która panowała na zewnątrz. Zabawne, że za jej przebudzeniem nie stała jasność, tylko właśnie kolejna porcja mroku...skrzydlatego mroku.
-Mm...? Łagodne i delikatne dotknięcie motyla w nosek śpiącej bogini śmierci sprawiło, że niezbyt przytomnie spojrzała na niewyraźnego jeszcze kuriera. Och... Przetarła dłonią oczy, po czym usiadła i usadowiła na nosie okulary, uśmiechając się lekko, może nawet i ciepło. Jaką tajemnice kryjesz, mój mały? Dawno nie miałam tak ciekawego poranka...

Motyl bezszelestnie podleciał w górę, po czym usiadł na skraju jej łóżka, wciąż powoli poruszając skrzydełkami. Był zupełnie czarny, tylko przez jego skrzydła przelatywały czerwone nici, pozornie zupełnie niewidoczne, dopiero teraz rozświetlone przez promienie słoneczne wpadające do pomieszczenia.

*kapitan cię potrzebuje*

Całe pomieszczenie rozległo się echem tego jednego zdania, choć motyl wciąż trwał w swojej niezmiennej pozycji, jak gdyby nic nie zrobił. Poruszył jeszcze raz obojgiem skrzydełek, po czym, robiąc koło nad głową udał się w kierunku otwartego okna.

*Slamsy. Zaraki*

Czarny posłaniec wyleciał przez okno, znikając w promieniach porannego słońca, zostawiając za sobą tylko błyszczące refleksy, które wkrótce również znikły.

Mimo zniknięcia samego posłańca, nie zniknęły emocje, które swoim pojawieniem wywołał. Kapitan? Potrzebuje? Ach, jak często to słyszała! Zazwyczaj jednak kończyło to się rozczarowaniem, zbyt wielkimi oczekiwaniami, sprowadzonymi brutalnie na ziemię. Nie spiski, nie tajemne misje, lecz zwykłe dostarczenie wiadomości tam, czy równie banalne sprawy. Jej kapitan nie był kapitanem-ideałem, niestety. Czasem miała ochotę zapisać się do bardziej intrygujących dywizji...Pewną kroplę nadziei jednak wylało oznajmienie, iż jest to coś powiązanego ze slamsami i Zarakim. Sam sposób podania tego, tajemnicze, mało mówiące stwierdzenia...rozbudzały w niej ogień podejrzliwości. Nie żeby Zaraki był kapitanem idealnym-był zbyt prostolinijny, by uczestniczyć w spiskach, zbyt bezpośredni, by...
-Nie rób sobie nadziei. Zapewne to kolejna rozróba.
Stała przed lustrem, rozczesując włosy. Była już prawie gotowa do drogi-ubrana, umyta, z mieczem u boku. Z chłodną, kamienną twarzą, pozbawioną jakichkolwiek emocji. Gdy miała już wyjść, zatrzymała się. Zapomniałabym...może dziś będzie zupełnie nowym początkiem? Z takiej okazji... Przejrzała stosik w poszukiwaniu niezapisanego notesu. Również zaczniemy od nowa.
Teraz, w pełni już uzbrojona, wyruszyła ku slamsom, wcześniej jednak starannie zamykając drzwi. Kto wie, może ktoś będzie chciał się włamać? Trzeba być czujnym, kto wie co spotka Cię w kolejnej godzinie...Zawahała się. Zaraki. Zara...Zaraz zaraz zaraz. Opuściła ramiona wzdłuż tułowia, a na jej twarzy pojawił się wyraz zażenowania.
-Przecież slumsów jest tutaj tyle, że...znowu dałam się podejść, złośliwiec...nie kapitan Zaraki, tylko dzielnica...no tak, liczyła głupia na epickie zadanie, z samym kapitanem w roli głównej...Rozpacz... Zaprzestała memlania pod nosem, zbierając się garść. Poprawiła okulary na nosie, po czym ponownie jej lico ozdobiło zwizualizowanie "zimna niczym głaz". Co więc takiego czeka w Zaraki? Trzeba zobaczyć na własne oczy.





Słońce o tej porze roku dawało o sobie znać. Wysuszona ziemia wznosiła tumany suchego kurzu przy każdym kolejnym kroku. Slamsy były w dokładnie takim samym stanie do wielu lat - wszystko wyglądało jak gdyby brało udział w procesie rozkładu, nagle zatrzymanego w miejscu. Dusze krzątały się bez powodu w tą i z powrotem, od czasu do czasu zamieniając ze sobą kilka krótkich zdań. Po ziemi walały się puste butelki, od czasu do czasu można było natknąć się na rozbite szkło czy jakąś brudną szmatę. Wiele prowizorycznych chatek było teraz niczym innym niż ruiną, mimo wszystko każdemu brakowało chęci i zapału do naprawy. Wiele istot po prostu siedziało, oparci o ściany dające cień. Przypominały przy tym bardziej warzywa, niż dusze. Jedno było jednak pewne. Każdy obcy mógł poczuć na sobie setkę nieprzyjemnie wbijających się w cienie par oczu, świdrujących cię niemal na wylot.
-Oi! Maleńka! Choć tu do mnie, *kac*, ja, ty, dwie butelki sake i nieźle się zabawimy, "Boginio", hehehe...
Dusza zagradzająca jej drogę ledwo trzymała się na nogach, z do połowy opróżnioną butelką w ręku. Zarośnięty mężczyzna po czterdziestce spoglądał na nią opuchniętymi oczami, uśmiechając się od ucha do ucha. W powietrzu zaczął unosić się zapach alkoholu.
-Tylko uprzedzam... całuję na pier *kac* wszej randce, hie hie hie....
W alkoholika wbiły się oczy przypominające dwa kawałki kryształu zbudowanego z tego, z czego zbudowane zazwyczaj są czarne dziury.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Pon 0:42, 05 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

-Masz tylko jedną. W głosie młodej przebrzmiewał odpychający chłód.
Mężczyzna podszedł do niej chwiejnym krokiem, mówiąc coś do siebie pod nosem. Jego chód przypominał bardziej taniec, z tymi zachwianiami, obrotami i nagłymi zwrotami kierunku. Zachowując bezpieczną odległość zaczął okrążać młodą Shinigami, oceniając jej "walory"
-Młoda trochę jesteś...
Pijak najwyraźniej starał się jak najlepiej wyostrzyć wzrok, wpatrując się w jej tyłek.
-...ale myślę, że mogę ci postawić, maleńka.
Uśmiechnął się od ucha do ucha, ukazując liczne nabytki w uzębieniu.
Sposób poruszania się tego alkoholika był co najmniej podejrzany. Może był to jakiś mistrz pijanej pięści w przebraniu?...och, nie nie. Dlaczego miałby tutaj być ktoś taki? Nieco już zeźlona całą sytuacją, postanowiła skończyć ją możliwie szybko. W końcu każda sekunda stracona na tego tutaj oddala ją od rozwiązania tajemnicy misji.
-Podziękuje. Nie jest pan ani interesujący, ani fascynujący. Odpychający. Tamci Kiwnęła głową w kierunku pozbawionych sensu istnienia bardziej się tym ucieszą.
Powolutku młoda zaczęła się wycofywać, nie będąc jednak na tyle nierozważną, by odwracać się do tego drania plecami. Poza tym, nie dawało mu to możliwości wbijania tego swojego wzroku w mało komfortowe miejsca, które zdawał się preferować.
-Tamci nie są Shinigami - rzucił lodowatym tonem, bardziej sycząc niż mówiąc. Spojrzał na nią spod byka, koncentrując się na jej twarzy. Nienawiść, to jedyne, co można było w nich teraz zobaczyć.
-Próbujesz sobie zaskarbić przychylność Shinigami, czy wręcz przeciwnie?
Czyżby jednak...? Nagle, ten tutaj nabrał ciekawych kolorów. Czyżby ktoś noszący urazę do Shinigami, pod przykrywką pijaka próbujący osłabić ich czujność, by w akcie zemsty następnie przetrącić kark niczego niespodziewającego się boga czy bogini śmierci?! Jego oczy zdawały się to potwierdzać, jednak...postanowiła nie zwracać na nie tak wielkiej uwagi. Jeśli miałby spróbować jej coś zrobić, obserwacja jego ciała może dać nieco lepszą pozycje wyjściową do kontry niż znajomość samych ruchów gałek ocznych.
Mężczyzna stał w miejscu, nie mówiąc ani słowa. Spoglądał na dziewczynę, raz za razem przełykając ślinę. Dopiero po chwili ciszę przecięły jego, tym razem o wiele cichsze niż poprzednio, słowa.
-Lepiej się pospiesz, jakiś warchoł z góry czeka za zakrętem.
Dusza obróciła się na pięcie, po czym spokojnym krokiem zaczęła odchodzić w stronę dosyć dobrze zbudowanego domostwa, jako jedynego w rozbudowanym piętrem. Dziewczyna odprowadziła nieznajomego wzrokiem, raz na jakiś czas rzucając ostrożne spojrzenia na boki, jakby wypatrując czającego się, uzbrojonego w pałkę agresora. Nic takiego jednak nie nastało; legiony żywych zdawały się być martwe. Kim mógł być ten osobnik, dlaczego zachowywał się tak podejrzanie, skąd jego jad i nienawiść, kto jest właścicielem tego domu...? W duszy bogini narodziły się setki pytań, które pobudziły ją do egzystencji; teraz jednak, musiała sprawdzić, kim ów "warchoł z góry za zakrętem" jest.

Ulica była bardzo zatłoczona. Nie byli to jednak mieszkańcy slamsów, ci jak zwykle leżeli bez żadnego większego ruchu na ziemie, poruszając jedynie gałkami w zapadniętych oczodołach. Środek drogi spowijały ciemne sylwetki, tworząc coś na kształt zwartego koła wokół czegoś znajdującego się w jego centrum.
-Chyba nie powinno Cię tutaj być...
Nagle, zupełnie znikąd poczuła czyiś dotyk na swoim ramieniu.
-Z jakiej dywizji jesteś? - męski głos zapytał nie ukrywając zdenerwowania.
-Gdyby nie powinno mnie tutaj być, nie wiedziałabym, że coś tutaj jest. Dywizja Ósma. Z pewnym chłodem dziewczyna spojrzała za siebie, nie ukrywając zirytowania nagłości i nieuprzejmości przywitania, jednocześnie w głębi serca czując narastające podekscytowanie całym tym napięciem i konspiracyjnością.
Ujrzała za sobą zamaskowanego mężczyznę, z malutkimi, czarnymi jak noc oczami. Jego brwi podniosły się delikatnie, ukazując dziwienie.
-Więc to ty jesteś tym "specem" od Kyouraku? - nawet pomimo największych chęci nie dało się nie usłyszeć ironii w głosie członka Jednostki Specjalnej.
Specem? Bryła lodu jaką była zaczęła topnieć. Ten przydział mógł okazać się czymś naprawdę przyjemnym.
-Rozkazy były bardzo zwięzłe. Szczegóły?
Specem...gorzej, jeśli Kyouraku wybrał ją po pijaku, bez głębszego przemyślenia, albo by zrobić na złość vice Nanao. Tak, to było dość prawdopodobne.
Mężczyzna stojący za nią wskazał jej zbiorowisko przed nimi.
-Tam powinnaś się wszystkiego dowiedzieć. - powiedział nieco cieplejszym, choć i tak ostrym tonem, po czym błyskawicznie zniknął, powodując silną falę wiatru.. i pyłu.
Niech to. Miała nadzieje, że powie coś więcej odnośnie od czego "specem" miałaby być. Westchnęła, poprawiając okulary. Uśmiechnęła się jednak po kilku sekundach i z energicznością wręcz zaskakującą dla kogoś nie znającego jej w tego typu specyficznych sytuacjach, zmierzyła ku "tam" z notesem w dłoni, gotowa zapisać, opisać i przerysować wszystko, co tylko przykuje jej uwagę.
Gdy zaczęła się zbliżać, rząd zaskoczonym Shinigami odwrócił się w jej stronę, ukazując coś, co było w środku. Różowy płaszcz, słomiany kapelusz... dobrze znała ten widok.
-Tutaj jesteś! - rozległ się spokojny, choć donośny głos jej kapitana, który właśnie podnosił się z ziemi, otrzepując kurz z kolan.
-Długo kazałaś na siebie czekać, Ishi - powiedział z uśmiechem na twarzy, machając do niej ręką, żeby tutaj podeszła. A więc jednak...kapitan był tutaj! Umysł wzywanej eksplodował najróżniejszymi ideami odnośnie tego, co mogło tutaj się odbywać. Sprawa najwyższej wagi? Bunt biednych dusz? Zaraza czy inne zatrucie? Odkopany starożytny artefakt?...wstyd byłoby powiedzieć to wszystko na głos. Zaciekawił ją również brak osoby numer dwa w oddziale, pani Ise. Wykonała rozkaz swojego niezwykłego przełożonego.
-Napotkałam nachalnego i podejrzanego jegomościa w trakcie drogi tutaj, kapitanie. Spróbowała sobie przypomnieć jego twarz, kreśląc portret. Jego ukryta nienawiść do Shinigami mnie zaniepokoiła, tak samo jak świadomość waszej tutaj obecności. Więc, kapitanie? Zniecierpliwione, pytające ogniki pojawiły się w głębi jej oczu.
-Nachalnego? - powtórzył jej słowa kapitan, drapiąc się po głowie. -Cóż, z ich entuzjazmem... - spojrzał na leżące na ziemi nie aż tak daleko nich dusze. -...dla mnie to jest coś, kiedy któryś z nich ziewnie.
Kapitan spojrzał na portret, zadumał się na chwilę po czym wręczył go pierwszemu Shinigami z brzegu, nawet nie patrząc na jego twarz.
-Tak, Ishi, cieszę się z twojej gorliwości. Naprawdę. Ale...
Nachylił się w jej stronę, tak, że poczuła woń sake.
-...jesteśmy w slamsach. Tutaj nikt nas nie lubi. - szepcąc jej na ucho rozejrzał się dookoła, jak gdyby spodziewając się zmasowanego ataku. Oczywiście wszystko było tylko żartem, zupełnie w stylu kapitana ósmej dywizji. Mężczyzna w kapeluszu powrócił do wyprostowanej pozycji, wycierając pot z czoła. Spojrzał w górę z miną, jak gdyby miał za złe słońcu, że tutaj jest. Dopiero po chwili ponownie spojżał na swoją podopieczną. Nagle na jego twarzy pojawił się grymas zmieszania.
-A ile ty właściwie masz lat, dziecko? - powiedział, głaszcząc ją po głowie, już sięgając do kieszeni po coś słodkiego. Dziecko kilka razy próbowało zacząć jakąś polemikę, zatrzymując się jednak za każdym razem tuż po przyjęciu odpowiedniego wyrazu twarzy, a przed wypowiedzeniem samych słów. W końcu jednak dała sobie spokój. Jasne, może kilka...kilkanaście razy zwracała uwagę na tak naprawdę mało ważne rzeczy i wyolbrzymiała błahostki, ale skąd pewność, że tym razem naprawdę nie spotkała kogoś, kto chce zemścić się na całym Społeczeństwie i pogrążyć je w chaosie, ha? Kiedyś zobaczą...
-Czego więc Kapitan potrzebuje? Z pewnym cieniem dąsu w głosie odpowiedziała, ignorując ostatnie pytanie.
Tańczącego przed jej twarzą kolorowymi żelkami kapitana pytanie [link widoczny dla zalogowanych]. Kyouraku odetchnął głęboko, po czym odsunął się na bok, odsłaniając to, co było za nim.
Ciało pięknej kobiety leżało na ziemi, otoczone licznymi rozbryzgami krwi. Była naprawdę ładna, z jasną cerą i niemalże złotymi, kręconymi włosami. Usta miała duże i czerwone, cała natomiast wyglądała na niesamowicie kruchą. Obie ręce były nienaturalnie powyginane, najwyraźniej złamane w kilku miejscach. Podobnie było z nogami, które teraz przypominały żałosne kikuty z wystającymi kośćmi. Poprzez jej ciało przebiegała mas głębokich cięć, niektóre zamieniły się w otwarte rany, wciąż wilgotne. Sama twarz była jednak bez najmniejszego zadrapania. Jej włosy w wielu miejscach były czerwone, podobnie jak przemoknięte krwią ubranie. Jej strój wyglądem odpowiadał strojowi Shinigami, był jednak cały biały. Ciało leżało w kałuży własnej krwi, wpatrując się nieobecnym, przerażonym wzrokiem w młodą Shinigami.
-Dlatego pytałem o twój wiek. - powiedział stojący obok niej kapitan, nie odrywając wzroku od ciała.
-Pro...proszę dać mi chwilę. odwróciła się od tego...widoku. Było to pewne...zaskoczenie, jeśli można tak powiedzieć. Zaskoczenie? Niech to! Gdyby nie to, że kiedyś namiętnie czytała straszne historie kryminalne z podobnymi scenkami, a także widziała kilka paskudnych ran sprezentowanych zarówno przez, jak i Pustym, to właśnie oddawałaby wczorajszą kolacje na ziemię. W końcu pozbierała się w sobie, dla pewności rzuciła ukradkowe spojrzenie na zmasakrowane ciało, a gdy upewniła się, że jest w stanie to wytrzymać, bezpardonowo zaczęła przenosić to co widziała na kartki zeszytu. Mimo wszystko, pragnienie zostania śledczym zwyciężyło.
-Wygląda na to, że zrobiono jej to niedawno, ze względu na stan ran? To wygląda jak zaplanowane morderstwo... Syknęła, zdając sobie sprawę, iż mówi oczywiste oczywistości. Jej strój mnie nurtuje. Czy biel nie jest kolorem Shinigami pozbawionych mocy, lub skazańców? Właściwie to aż dziwne, że coś takiego mogło odbyć się tutaj, pośród ludzi. Chociaż... Przypomniała sobie agresje i nienawiść w oczach niedawno spotkanego jegomościa. Możliwe, że nawet jeśli mogli, to nie powstrzymali tego...hm. Znaleziono jakieś ślady...oporu z jej strony? Chociaż cieżko mówić o takim w jej stanie... Powyginane ręce mówiły same za siebie. Ciężko wyobrazić sobie, by był w stanie zrobić to jeden napastnik...
Kapitan wciąż spoglądał na ciało kobiety, jego mina była naprawdę pochmurna. Wpatrywał się w jej twarz, jak gdyby spodiewając się odpowiedzi od samych zwłok.
-Masz rację... powiedział w końcu, wskazując pozostałych Shinigami, żeby przenieśli ciało, po czym odwrócił się i zaczał spacerować ulicą, młodej Shinigami pokazując, aby zrobiła to samo.
-...właśnie to oznacza biel. To martwi mnie najbardziej.
Kapitan przyjrzał się członkini swojej dywizji z wyraźnym smutkiem na twarzy.
-Żadne akta nie wspominają o tym, żeby ta osoba utraciła swoje moce.
Dziewczyna spojrzała z ostrożnością na swojego dowódce, jednocześnie łapczywie robiąc notatki z jego wypowiedzi.
-Więc już ją zidentyfikowaliśmy?
-Była Twoją rówieśniczką z oddziału. A raczej miała być. Wczoraj opuściła akademię.
Starszy Shinigami przerwał na chwilę, po czym dodał zmęczonym tonem.
-To już siódma.
-Siódma? Młoda omal się nie zatrzymała. I każda z nich...była spowita w bieli?
Kto mógłby popełniać tak bestialskie seryjne morderstwa? I po co?...czyżby ktoś obdzierał je przed śmiercią z mocy?
-Każda. I każda z nich to Shinigami. - kapitan odprowadził wzrokiem wynoszone ciało, tak samo jak wszystkie dusze dookoła, wykręcając swoje brudne, chude szyje.
-...chociaż ta jest w wyjątkowo dobrym stanie. Pierwszych dwóch ciał nie byliśmy początkowo w stanie zidentyfikować.
Kapitan wciąż wspoglądał w uliczkę, w której znikło zmasakrowane ciało, teraz owinięte płachtą.
-Pytaliśmy towarzyszy, przełożonych, współlokatorów. Nikt nic wie. Żadnego podejrzanego zachowania, żadnych pobódek to podejrzliwości. Oni po prostu... kładą się we własnych łóżkach, a pojawiają tutaj. W slumsach.
Kyuraku zatrzymał się na chwilę, poprawiając kapuelusz, aby zasłaniał jego oczy przed promieniami słonecznymi.
-Żadnych świadków. Poza tymi duszami... -spojrzał w beznamiętne, pozbawione wigoru oczy jednego z mieszkańców Rukongai.
-Ale one nie chcą mówić. Milczą, odwracają zwrok. Nawet ludzie z Jednostki Specjalnej nie potrafili nic z nich wydobyć, nieźle ich natomiast wystraszyli.
Kapitan ruszył dalej, spoglądając na młodą Shinigami.
-Wezwałem cię tutaj, bo sami stoimy w martwym punkcie. Od kilku tygodni cały teren patrolują członkowie Jednostki Specjalnej. Widzą wszystko, spoglądając w dół z najwyższych punktów obserwacyjnych. A mimo wszystko ciała i tak się pojawiają. Przynajmniej jedno na kilka dni. Przed tymi zwłokami była jednak para. Nie potrafimy znaleźć wzorca. Raz jest to młody adept, innym razem doświadczony wojownik. Kobieta, mężczyzna... to też zdaje się nie być ważne. Tak samo jak wygląd, kolor oczu, włosów, zainteresowania, miejsca, w jakich spędzają wolny czas... nic nie jest spójne. Jak gdyby były to losowe osoby. Ale skoro tak... cokolwiek to robi, musi i tak mieć jakiś kontakt z ofiarami, jakoś je wybierać. I tutaj nasz trop się kończy.
Spojrzał na swoją towarzyszkę błagalnym wzrokiem, jak gdyby oczekując natychmiastowego rozwiązania.
Jego opowieść naprawdę zrobiła na niej wrażenie, powodując rozgorączkowaną próbę poskładania tego wszystkiego w całość, wywołując wręcz podniecenie i uczucie, że żyje. Było to okrutne, ale to wszystko sprawiało jej jakąś radość, spełnienie marzeń...
-Frapuje mnie jej twarz, Kapitanie. Mówiłeś, że pierwsze dwa ciała były prawie nieidentyfikowalne...czy jakieś inne części ciała były zachowane w dobrym stanie? Może za każdym razem morderca zachowywał coś innego? Może coś, czego pragnął, a tym...aktem...chciał posiąść? Chociaż... Nerwowo ssała końcówkę pisaka, starając dojrzeć coś, co umysły innych pominęły Czy jest jakaś metoda inwazyjnego pozbawienia Shinigami mocy? Bo nie wydaje mi się, by oni sami... Wzdrygnęła się mimowolnie.
-Wszystkie ciała są w kostnicy, sama możesz je zbadać. Co do bieli... cóż, Shinigami może dobrowolnie pozbawić się energii poprzez oddanie ją komuś, lecz... nawet nie każdy Shinigami wie o tym. Inwazyjna metoda? Szczerze mówiąc, wynalazki Mayuriego przerażają mnie, niemniej poza naszą tradycyjną metodą nie znam niczego, co mogłoby wywołać podobny efekt. Dla pewności radziłbym Ci jednak poszukać w naszych archiwach, tam jest wszystko, chociaż... rzadko to sprawdzam, jeżeli mam być z tobą szczery.
Dziewczyna, do której dotarło, że właśnie udostępniono jej archiwa i kostnice, energicznie kiwnęła głową. Był to lepszy prezent niż jakikolwiek, który dostała na urodziny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nemo dnia Pon 17:26, 05 Sty 2009, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejmur




Dołączył: 02 Sty 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Koszalin

PostWysłany: Śro 0:57, 07 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Kolejny poranek w Społeczności Dusz. Promienie słońca wypełniały leśną chatę, przepełniając ją złocistym kolorem. Powietrze było ciepłe, na zewnątrz słychać było dźwięki ptaków, wszystko już dawno obudziło się do życia. Lato trwało od kilku dni, przynosząc ze sobą upalne słońce, ciepłe noce i ogólne rozleniwienie Shinigami, ku niezbyt wielkiej radości ich przełożonych. Położona między drzewami chatka przynajmniej częściowo chroniła się przed żarem słońca, korzystając z cienia, jakie dają bujne, zielone drzewa.

Yoko właśnie otworzyła oczy, gdy poczuła na twarzy ciepło słońca. Uwielbiała lato i czuła, że ten dzień zdecydowanie mógł być na swój sposób wyjątkowy. Właściwie ta myśl ją zaskoczyła, ale się nad nią nie zastanawiała. Może to... kobieca intuicja ? Tak, to musiało być to ! Z uśmiechem niemal wyskoczyła z łóżka i wylądowała na obu nogach przed nim. Rozglądnęła się po pokoju, podchodząc po chwili do lustra. Uśmiechnęła się do siebie, zdecydowanie jej humor dopisywał, nawet bardziej niż zwykle. Szybko się doprowadziła do porządku - poprawiła włosy, lekki makijaż i inne niezbędne czynności, która rytunowo z rana wykonywała. Rini potem podeszła do swojego akwarium pozdrowić małego przyjaciela. Tak... ile to już czasu minęło, gdy ją złapała. Musiała przyznać, że się do niej przywiązała i traktowała jak małego towarzysza.

- Tami-Chan ! Jak tam ? Pewnie jesteś głodna, prawda ? - Uśmiechnęła się promieniście i podała rybie karmę, potem nagle rozciągając się przy łóżku i wykonując krótkie ćwiczenia relaksacyjne. Tak, zanim miała się zabrać za obowiązki, musiała najpierw się porządnie rozgrać. To podstawa ! Potem ruszyła pod prysznic i z dużą uciechą przyjęła przyjemnie spływające po jej ciele krople wody...

Miłą, codzienną przyjemność zagłuszył hałas dobiegający z głębi pomieszczenia. Ktoś pukał w drzwi, robił to zdecydowanie i energicznie. Po kilku uderzeniach w drzwi wszystko na chwilę ucichło, lecz zrazu znowu ktoś zaczął bić we frontowe drzwi, jeszcze mocniej i jeszcze szybciej.
-Riki! Jesteś tam?! Obudź się wreszcie! - dało się usłyszeć stłumiony głos z zewnątrz, dochodzący najprawdopodobniej sprzed wejścia do jej odziedziczonej po mistrzu posiadłości.
-Tutaj jest... - powiedział nagle drugi głos, bardziej do siebie, niż do swojego kompana przed drzwiami. W oknie stał młody mężczyzna, trzymając obie dłonie przyciśnięte do szyby, z uśmiechem od ucha do ucha. Była to znajoma twarz - młodzieniec również pochodził z dywizji Ukitake, miał tak samo jak jego kapitan białe włosy oraz brązowe oczy, lecz w przeciwieństwie do swojego przełożonego nie było w nich ani inteligencji, ani spokoju. Z zuchwałością na twarzy spoglądał na naga koleżankę z oddziału, ciesząc się sam do siebie, niemal przyklejając swoją twarz od szyby, starając się dokładnie uchwycić wszystko co możliwe spod kłębów goracej pary. Sato nigdy nie należał do najspokojniejszych i najbardziej zdyscyplinowanych Shinigami, jakich znała Yoko.

- Chwileczkę, zaraz przyjdę ! - Krzyknęła do gości, głos dobrze poznawała, ale chciała się chwilę porozkoszować. Zbytnio lubiła codzienny prysznic by się chociaż nim chwilkę dłużej nie nacieszyć. Gdy już miała za chwilę wychodzić, ujrzała bardzo znajomą twarz. Normalnie by się tym faktem bardzo ucieszyła, gdyby nie to jak na nią spoglądał i że jeszcze się tym przejmował. Przez chwilę się nie poruszała, jednak momentalnie się zarumieniła i zareagowała dosyć gwałtownie na to wszystko.

- Kyaah ! Hentaaai ! Odwróc się ale już ! Wstydzę się... - Szybko zakryła się rękoma i wbiegła do drugiego pokoju, szybko uciekając od wzroku wścibskich oczu gościa. Musiała przyznać, że trochę to ją nawet zdenerwowało. Powiedziała mu, żeby poczekał ! Jednak szybko odgoniła te myśli od siebie i w głównym pokoju szybko się wytarła, a potem momentalnie ubrała i wybiegła z mieszkania, na powitanie gości. Gdy ujrzała Yamato-kuna, lekko się uśmiechnęła i w końcu się odezwała.

- Ohayo ! Sato-Kun... chyba nie chcesz, bym się zezłościła następnym razem, prawda ? Nie poglądaj w ten sposób ! - Taka reprymenda w jej ustach była... conajmniej dziwna. Ale z drugiej strony była dziewczyną i raczej żadna nie lubiła jak się ją tak podgląda. Przynajmniej dla niej to było jasne. Jednak momentalnie się rozchmurzyła i w swoich stylu zaczęła mówić. - Sato-Kun, Yamada-Kun, jakaś sprawa do mnie ? Może wreszcie coś ciekaweeego, bo już się zaczęłam nuuudzić. Uśmiechnęła się po chwili szeroko i oparła o ścianę budynku, jakby czekając na to, co powiedzą.

Wyłaniający się zza rogu Sato jak zwykle skwitował wszystko uśmiechem, spoglądając na zdezorientowanego towarzysza jak i Yoko swoimi błyszczącymi oczyma. Dopiero po chwili, zdejmując swojego Zanpaktou ze swojego naturalnego miejsca na pleach, dodał:
-Daj spokój Riki. To chyba nie powód do złości, jesteś dziewczyną, powinnaś cieszyć się z faktu, że podobasz się swoim kolegom. A uwierz mi, oderwanie się od okna to chyba najdłuższa czynność, jaką w życiu robiłem! . Białowłosy młodzieniec roześmiał się, mimowolnie jeszcze raz spoglądając nie tylko w oczy swojej koleżance z oddziału. Błyskawicznie jednak się poprawił, starając się zachować powagę, przy tym opierając swoją broń o ścianę chatki.

-Dosyć tej szopki.... Drugi, nieco starszy czarnowłosy mężczyzna milczał do tej pory. Był bardzo podobny do swojego towarzysza, miał jednak nieco dłuższe, oraz, co w tym momencie bardzo ich różniło, czarne włosy. Spojrzał z kamienną miną na swojego towarzysza, który w momencie zamienił się w poważnego, zawsze gotowego do działania Shinigami.
-Riki... możemy wejść na chwilę do środka? - zapytał Yamada, rozglądając się dookoła. Coś było nie tak...

Lekko zdenerwowana spojrzała na Sato, ale momentalnie jej przeszło. Nigdy na nikogo się nie gniewała i wszyscy o tym doskonale wiedzieli. Szczególnie Sato i Yamada. Jednak po chwili spojrzała na Yamadę, który wyglądał na dziwnie zaniepokojonego. Cóż, w środku narastała w niej jakaś ekscytacja. Cóż to mogło być, już nie mogła się doczekać by się dowiedzieć o co chodzi ! W końcu jednak kiwnęła głową i wpuściła ich do środka. Po sekundzie przysunęła mały stolik do fotela i postawiła dla siebie krzesełko. Uśmiechnęła się w swoim stylu i się spytała:

- Sato-Kun, Yamada-Kun, chceeeecie się czegoś napić ? W końcu gości trzeba należycie traktować ! - Spoglądała na nich wesołym wzrokiem i pobiegła do małej kuchnii obok, nawet nie czekając na ich odpowiedź. Krzyknęła jedynie z kuchni, by zrobili jakieś zamówienie, a potem momentalnie przyszła i się przysiadła naprzeciwko nim. W końcu jednak wypadało przejść do tematu. - Więc co się takiego stało ? Maaam nadzieję, że coś naprawdę ciekawego ! Już mnie ta rytuna zaczynała męczyć ! Tym razem specjalnie się nie kryła z tą ekscytacją, ale wspomnienie miny Yamady jej mówiło, że temat może być z lekka niewygodny, więc na chwilę spoważniała. - A więc co się stało ?

Gdy dwóch mężczyzn weszło do pomieszczenia. Sato momentalnie usiadł w fotelu, rozsiadając się w swoim stylu. Podparł głowę rękoma, nogi rozciągnął pod stolikiem. Yamada najwyraźniej nie potrafił jednak być tak beztroski jak jego kompan. e skrzyżowanymi rękoma na piersiach wpatrywał się w okno, lecz był to nieobecny wzrok. Dopiero po chwili odwrócił się do swojej koleżanki z oddziału, spoglądając na nią, jak gdyby dopiero co ją poznał.
-Rini, powiedz mi... ufasz ludziom w swojej dywizji? - wpatrywał się w twarz młodej dziewczyny, podczas gdy Sato popijał herbatę, mrucząc coś do siebie pod nosem, z zadowolonym grymasem na twarzy.

Uśmiech, który nie schodził z jej twarzy, momentalnie zniknął i spojrzała pytająco na Yamadę. Coś w jego głosie i tonie nie do końca jej się podobało. Znała go, był dosyć formalny, ale taki po prostu miał styl. I tak go lubiła, jednak coś ją zaniepokoiło. To był jeden z tych momentów, gdy jej wieczny uśmiech i miły głos znikał na dłuższą chwilę. Skrzyżowała ręce na piersiach i spojrzała na chwilę w sufit, jakby zastanawiając się nad słowami jej kolegi z oddziału. W końcu się odezwała.

- Yamada-Kun... co dokładnie masz na myśli ? Coś spowodowało, żeeeee.... komuś nie ufasz ? A co do mnie... sama nie wiem jak na to odpoooowiedzieć. Była zawsze bezpośrednia i lubiła od razu przechodzić do źródła problemu. Po prostu chciała poznać przyczynę jego zachowania, a przede wszystkim dosłowne znaczenie jego słów. Może chybiła z tym pytaniem, ale czuła, że jakoś mimowolnie jej dobrze wyćwiczone mięśnie mimowolnie się napięły...

Rikujou kourou

Słowa zawisły w powietrzu, tworząc na chwilę idealną ciszę. Usta Yamady nie poruszyły się nawet o milimetr. Dopiero po chwili młoda Shinigami zdała sobie sprawę, że Sato wskazywał na nią palcem, uśmiechając się od ucha do ucha. Było jednak w tym uśmiechu coś niepokojącego, coś… innego.

A chwilę potem Yoko poczuła silny ból w okolicach pasa, jej ciało szarpnęło w wyniku silnego ściśnięcia wokół talii. Sześć świetlistych prostokątów przyciskało ją od zewnątrz, tworząc wokół jej pasa nieprzerwany okrąg. Poczuła, jakby za chwilę miała wypluć wszystkie wnętrzności, lecz sekundę potem ból ustał. Nawet pomimo tego nie była w stanie poruszyć nawet najmniejszym palcem, wszystkie mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa, jak gdyby nigdy wcześniej ich nie było, jak gdyby była zbudowana tylko z nieruchomych kości. Czuła, jak w środku jej krew zamienia się w cement, jej serce w kamień.

-Przepraszam… - powiedział szeptem Yamada, wyciągając powoli swojego Zanpaktou z pochwy. Yoko wyraźnie widziała w odbiciu broni mężczyzny stojącego naprzeciwko swoją twarz, rozciągniętą w grymasie niedowieżania.

Jej dziwny niepokój momentalnie zamienił się w szok. Coś czuła, że jest nie tak... jednak nie podejrzewała, że zostanie zaatakowana ! Poczuła się zdradzona, dotknięta i przez chwilę była bardzo niepokojąco bezradna. Poczuła ogromny ucisk, który musiała przyznać, że był wyjątkowo bolesny. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła nic z siebie wydusić. Musiała przyznać, że po chwili poczuła, że zaczyna się bać. Ale to uczucie bezradności, a potem utrata czucia w ciele były coraz bardziej przerażające. Chciała zawołać pomocy, coś zrobić, ale po prostu nie mogła. Starała się wysilić całą swoją wolę, chociaż spróbować napiąć mięśnie, ale nie mogła. Spoglądała w lustro, zastanawiając się co zrobić, ale jej umysł przyćmiewał nieznośny ból, który ją niemal rozrywał. Czuła w gardle taką suchotę, że ledwo mogła zebrać choć trochę śliny. Jednak gdy powiedział te niepokojące słowa i wyciągnął zanpakutou w wiadomym zamiarze, przestraszyła się nie na żarty. Coś w niej pękło.

- Błagaaam.... Przestań.... Nie zabijaj mnie ! Czego chcecie ?! - Całą siłą woli się powstrzymała od płaczu, jednak czuła, że musi coś zrobić, bo będzie źle. Bardzo źle. Starała się skupić, jakoś rozerwać te więzy, ale niezbyt jej dobrze szło. Nie takiego dnia się spodziewała, zupełnie nie takiego ! Starając się stłumić w sobie panikę, zastanawiała się co w tej sytuacji może zrobić...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kejmur dnia Czw 1:48, 08 Sty 2009, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejmur




Dołączył: 02 Sty 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Koszalin

PostWysłany: Czw 1:48, 08 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Mężczyzna z obnażonym ostrzem stał naprzeciwko niej, wyrażając w swoich oczach nic więcej, niż cień bólu na błagania swojej towarzyszki. Zacisnął mocniej dłonie na klindze, po czym zamknął na chwilę powieki, stojąc bez ruchu.
-Wyjdź - powiedział po chwili beznamiętnym głosem, nawet nie odwracając się za siebie, tam, gdzie stał Sato. Ten podniósł brwi ze zdziwienia, spoglądając to na mężczyznę, to na kobietę. Dopiero chwilę potem zeskoczył z fotela, ruszając w ich stronę.
-"Wyjdź"?! Yamada, chyba nie mówisz poważnie. Wiesz, że muszę przy tym być, muszę to widzieć. Po to to zrobiliśmy, prawda? Ty i ja, to jest przecież nasze zadanie. Zrobimy to razem... razem do cholery, ty i ja!
-Wyjdź... - usłyszał ponownie czarnowłosego Shnigami. Yamada wpatrywał się teraz w ziemię, najwyraźniej nie chcąc spojrzeć w oczy żadnemu z Shinigami. Wciąż zaciskał dłoń na swoim Zanpaktou, trzymając go pionowo na wysokości głowy, niemal przykładając błyszczące, jaśniejące ostrze do czoła.
-Chyba nie mówisz sobie poważnie! Spójrz na nią! To przecież nic prostszego, zabijmy ją. Tak, jak mówiliśmy. Spokojnie, tak jak trzeba, bez emocji! No popatrz na nią, do cholery! Myślisz, że nie dam rady? Myślisz, że nie dam rady się oprzeć?! Yamada, powienieneś bać się sam o siebie... sam o siebie, do cholery! Przestań mi matkować, inaczej sam rozpruję jej gardło, przedziurawię ją jak sito. Obaj tego nie chemy prawda? Więc zrób, co do Ciebie należy, do jasnej cholery! Wahasz się?! ... Dlaczego nie odpowiadasz?! ... Jesteś żałosny Yamada, sam zajmę się tą laleczką...
Sato z grymasem, który miał przypominać uśmiech, zaczał błyskawicznie pokonywać odległość, która dzieliła ich od Yoko. Spod płaszcza wyjął błyszczące, małe ostrze, mocno chwytając je w lewą dłoń, zaciskając przy tym wargi z podniecenia. Spoglądał na Rini oczyma, które były do niego niepodobne, nawet pomimo jego burzliwego charakteru. Jego wzrok przypominał spojrzenie drapieżnika, który właśnie szedł w stronę swojej bezbronnej ofiary, wygłodniałego drapieżnika. Coraz mocniej zaciskając wargi, z pobielałymi od ściskania ostrza knykciami podniósł do góry dłoń, spoglądając na kobietę pod sobą.
-Rozpruję Cię jak szmatę suko. Wybebeszę każdy twój organ, wyciągnę na zewnątrz każdy twój mięsień. Będziesz umierała powoli, będę patrzył na ciebie, jak wykrwawiasz się na śmierć! Hahahahaha, właściwie, nie będę się tylko patrzał, o nie. Będę Cię gźgał gdzie popadnie, dźgał, dźgał i DŹGAŁ, AŻ NIE ZACZNIESZ BŁAGAĆ O SZYBKĄ ŚMIER...
W tym momencie jego słowa zamieniły się w bezrozumny bełkot, który po krótkiej chwili przeistoczył się w dziwne bulgotanie. Sato osunął się na kolana, spoglądając na swojego towarzysza, z obnażonym, skąpanym w szkarłacie ostrzu. Drżącą, pustą dłonią złapał się za szyję, czując głębokie cięcie. Otworzył usta, lecz nie był w stanie nic powiedzieć, wpatrywał się wciąż w Yamadę, w każdej sekundzie przybierając coraz bardziej zmizerowany wygląd. Jego skóra zaczęła bieleć, cienie pod oczami zrobiły się silnie czerwone. Po chwili spuścił jednak głowę, pozwalając kapiącej rytmicznie krwi z jego gardła uderzać o posadzkę. Nagle jednak poderwał się, rzucając się z wyciągniętymi rękoma w stronę Shinigami. Do uszu Yoko doszedł przy tym niespotykany wrzask, dźwięk, który nie mogło wydać jakiekolwiek zwierzę, tym bardziej Bóg Śmierci. Mimo wszystko wydobywał się on z rozciętej gardzieli Sato, który skakał w kierunku twarzy Yamady. Powietrze przeciął drugi świst, kiedy za czarnowłosym, opanowanym Shinigami wylądowały dwie połówki Sato, tworząc na podłodze ogromną kałużę krwi. Obie, niemal idealnie równe cześci ciała wciąż trawiły konwulsje i chaotyczne, załamane w pół ruchy kończyn.
-Przepraszam, przyjacielu... już i tak byłeś skończony. Od kilku godzin, o ile nie dni. Wiedziałeś o tym... będąc tak blisko...
Wytarł ostrzę o krawędź swojego czarnego stroju, po czym ponownie ruszył z grobową miną w stronę uwiezionej Shinigami, zaciskając i rozluźniając naprzemiennie palce na klindze swojego Zanpaktou.

To co obserwowała Yoko było... jakby nierealne. Jakby właśnie wylądowała w koszmarze, który miał trwać, aż się zakończy. Dostrzegała wachanie Yamady, Sato zaczynał ją przerażać, czuła, że zaraz może zginąć. Naprawdę... czemu to musiało się tak skończyć ? Co się z nimi stało i przede wszystkim czemu chcieli ją zabić ? To było dla niej zdecydowanie zbyt wiele. Czuła, jak narasta w niej histeria, a krótkie próby uwolnienia nie zdawały egzaminu. I te słowa Sato... aż nie mogła wydusić z siebie głosu. Co się tutaj dzieje ? Już sama nie wiedziała jak na to reagować.
- Yamada... proszę.... zaaatrzymaj go... - Błagalnym tonem odezwała się, jednak jej głos był na tyle słaby, że zaczęła wątpić, iż wogóle usłyszeli jej słowa. Potem Yamada po prostu zabił Sato. Ot tak. Czuła, że jej oczy się poszerzają z powodu tej sceny. Czemu to tak wszystko się układało... w jej głowie ciągle pojawiały się to nowe pytania i na żadne nie znała odpowiedzi. Albo nie chciała jej znać. Naprawdę nie chciała. Jęknęła, jakby błagając o litość. I tak było, spoglądając na Sato z przerażonym wzrokiem.
- Yamada-kuuun.... prooooszę przestań... czemu to robisz ? Błagam, przestań, proszę. O co tutaj chodzi ? I nie musiałeś zabijać Sato, tylko go powstrzymać ! Yamada-kun... uwolnij mnie, nic nie zrobię. Przysięgam. - Po jej policzkach pociekły jej łzy, a jej ciało od szoku zaczęło się trząść. Nienawidziła przemocy, a na taki widok robiło jej się niedobrze. Za dużo krwi, zdecydowanie za dużo... Już nie wiedziała co robić, a to, że była praktycznie zdana na łaskę jej kolegi z oddziału powodowało, że naprawdę chciała, żeby to się już skończyło.

W jednym momencie jej głowa delikatnie odchyliła się do tyłu. Poczuła na swoim gardle zimne, niemal lodowate ostrze, dotykające szpicem jej skóry. Coś ciepłego złagodziło chłód ostrza, powoli ściekając w dół. Pierwsze ślady krwi pojawiły się na jej skórze, ściekały w dół w odbiciu, jakie tworzyło ostrze przystawione jej do szyi. Jego ręka drżała, choć przed chwilą była jeszcze niesamowicie pewna. Mimo tego lekkie pieczenie na jej gardle nie nasiliło się.
-Ogólne dobro... -powiedział w kierunku swojej ofiary, spoglądając jej głęboko w oczy, marszcząc brwi w grymasie złości, zaciskając jeszcze mocniej palce na rękojeści swojego Zaanpaktou.
-Wierzysz w mniejsze zło Yoko? W coś dobrego dla wielu osób, coś, co można osiągnąć dla tysięcy poprzez krzywdę kilkunastu? Czy warto sprawić, żeby cierpiały dziesiątki w zamian za radość milardów? - nie czekając na odpowiedź mężczyzna przysunął się do niej , wciąż trzymając ostrze na jej szyi. Dopiero teraz młoda Shinigami mogła dokładnie przyjżeć się jego twarzy, z dala od rażącego światła słońca. Był cały blady, choć jeszcze przed chwilą jego cera miała zupełnie naturalny kolor. Jego usta stawały się sine, obwódki wokół oczu czerwieniały.
-Staram się rozumieć, co czujesz. Pełno pytań, żadnej odpowiedzi... Nagle dwóch twoich przyjaciół napada cię, chce cię zabić. Bez powodu, bez argumentów... bez litości. Niesprawiedliwość... Rozżalenie... Strach... Śmierć... - kolejne słowa przechodziły przez gardło oprawcy z coraz większym trudem, zaczęło towarzyszyć im dziwne charczenie i napady kaszlu.
- Powodem, dla którego cię wybrałem jest twoja dobroć, Rini. Jesteś miła, ufna, otwarta, zawsze pozytywnie nastawiona... nigdy byś o mnie nie pomyślała jako o kimś, kto za kilka chwil przebije twoje delikatne gardło, pozbawi cię możliwości oglądania kolejnych poranków, spodkań ze znajomymi, które tak bardzo kochasz... Twoje miejsce zamieszkania było kolejnym plusem. Z dala od innych, odsunięte, na uboczu, skkryte pośdód gęstych drzew. Spadłaś mi z nieba Rini, szkoda, że nie widziałem tego od początku. To mogłoby ułatwić mi wiele rzeczy...
Mężczyzna odłożył swoją katanę na bok, dotykając dziewczynę po policzku, zmazując kciukiem łzy, które błyszczały się w świetle słońca. Jego dłoń była zimna, lodowato zimna. Cała drżała, była sucha i nieprzyjemna.
-No już, nie płacz. Obiecuję, że zrobię to szybko. Błyskawicznie. Z honorem. Ja posiadam jeszcze zmysły... nie wiem, jak długo, ale wciąż je posiadam, wciąż jestem sobą. Przynajmniej większość mnie. - dodał bardziej do siebie ostatnie zdanie, chwytając Yoko za podbródek o wiele silniej, niż powinien to zrobić.
-Dziękuję Ci za te dni, naprawdę byłaś gwiazdką naszej dywizji. Kto wie, może gdyby nie ja, któregoś dnia byłabyś kapitanem... w każdym razie, mozesz być pewna, że będzie im ciebie brakowało. Mi też... byłaś na swój sposób wspaniała... - w tym momencie Yamada dotknął jej wytatuowanej gwiazdy, po czym przejechał palcem po jej ustach.
-Nawet nie wiesz, nigdy się nie dowiesz, jaki węwnętrzny ogień mnie teraz pali, ile setek krzyków mam w głowie. Mówią mi, żebym zrobił z tobą coś, o czym sam nigdy bym nawet nie pomyślał. Podsyłają mi tysiące obrazów, każdy gorszy, bardziej plugawy od poprzedniego... wiem, nie zrozumiesz tego. Nie chcę, żebyś zrozumiała. Wiedz tylko... dla mnie też jest to ciężkie. Cięższe, niż Ci się wydaje...
Jego ręka przejechała po jej szyi, następnie dotknęła ramienia.
-I z każdą chwilą jest gorzej. Dlatego chcę to zrobić szybklo, z godnością. Rozumiesz? - jego usta były całe białe, z nielicznymi fioletowymi plamkami. Jego oczy w kilka sekund stały się niesamowicie przekrwione, jego głos z każdym słowem był coraz bardziej zdeformowany, coraz grubszy i coraz mniej zrozumiały.

Słuchała jego monologu z mieszaniną coraz większego szoku i przerażenia. Jakaś logika w jego słowach istniała... ale niezrozumiała dla niej. Właściwie to czemu ona ? Oczywiście nikomu źle nie życzyła, ale... to było po prostu niezrozumiałe. A gdy wpatrywała się w jego oblicze i dziwnie zmieniającą się cerę, aż nie wiedziała co z wrażenia powiedzieć. Jednak musiała się w sobie zebrać, chociaż żeby coś powiedzieć. I powiedziała, musiała coś zrobić. Chociażby to nie miało odnieść skutku, coś musiała ! Momentalnie jakby się uspokoiła, a jej ciało przestało się trząść. Tak, jak już miało coś się dziać, to przyjmie to z jako taką godnością. Spojrzała na niego i wpatrywała w jego oczy, jakby szukała w nich jakiegoś zrozumienia. W końcu jednak się odezwała.
- Yamada-Kun... coś się z tobą dzieje ? Twoja ceeeera, twoje ciało... jesteś chory ? Co się z tobą dzieje ? - Gdy usłyszała swój głos, który był znacznie pewniejszy niż poprzednio, kontynuowała. - To prawda, nie do końca rozumiem czym się kierujesz, ale zabijanie... nigdy nie jest rozwiązaniem ! Przynajmniej nie powinno... Widziałam jak na początku miałeś jakieś wątpliwości, jakbyś się wachał. Yamada-kuuun.... nie rób nic złego. Proszę, nawet po śmierci bym nie mogła znieść tego, że robisz krzywdę nie tylko mnie, ale także sobie. Tak mi się wydaje... więc proszę Cię, nieee rób mi krzywdy. Spokojnie, dobrze ? - Jednak w jej głosie pojawiła się lekka panika, jednak nie potrafiła jej do końca powstrzymać. Starała się skupić, jakoś rozluźnić mięśnie, by jakoś poluzować swoje więzy... Oddychała dosyć głęboko, zaczęła się lekko koncentrować. Naprawdę chciała go powstrzymać przed zrobieniem czegoś, co mogłoby mieć straszne konsekwencje. Nie dla siebie, ale dla niego. Bo naprawdę nie chciała umierać ze świadomością, że ktoś kogo naprawdę lubiła robił coś takiego... Za wszelką cenę !

-Czy jestem chory? Mężczyzna, który kiedyś był Yamadą roześmiał się przerywanym rechotem. Spojrzał nią czewonymi oczyma, jak gdyby starając się skoncentrować wzrok.
-Głupia dziewczyno... ja już dawno nie żyję. Od kilku dni, krok po kroku. Z każdą chwilą przestaję być sobą, bezpowrotnie. Oczywiście... jest ktoś, kto może to zatrzymać...
W tym momencie sięgnął po leżące obok Zanpaktou.
...ale nie zrobi tego za darmo. - Jego ostrze ponownie skierowało się w stronę twarzy Yoko, tym razem kilka centymetrów między jej oczami.
-Nie jesteś aż taka głupia! Dobrze wiesz, że twoja troska nic tu nie da! Idiotko...
Poczuła na twarzy niesamowty gorąc, parzący policzek impulsował promienistym bólem. Chwilę potem ból uderzył ponownie, z drugiej strony, przy czym rozległ się donośny plask. Potem jeszcze jeden, i następny. Yamada stał nad nią, bijąc bezbronną po twarzy, krzycząc przy tym coś niezrozumiale. Po kilkunastu uderzeniach uniósł dłoń do góry, zaciskając ją w pięść. Nagle dziewczynie zrobiło się biało przed oczami, poczuła metaliczny smak w ustach. Chwilę potem z niesamowitą siłą uderzył ją w brzuch. Ciało odruchowo chciało się zgiąć, lecz zaklęcie nie pozwoliło na to. Poczuła, jak zbiera ją na wymioty. Nagle przed nią zaczęły tańczyć ogniki, wszystko stało się rozmazane, poczułą więcej metalicznego smaku w ustach, poczuła, że coś ciepłego cieknie jej z nosa.

-Boże... - szepnął do siebie Yamada, spoglądając na uwięzioną Yoko, po czym upadł na kolana.
-Przepraszam... . Zanpaktou wbiło się po samą rękojeść, wystając z drugiej strony. Krew spływała z błyszczącego ostrza na podłogę, tworząc łańcuch wielu nierównych okręgów. Yamada wyciągnął swój miecz z ciała, po czym osunął się na ziemię. Uśmiechając się sam do siebie, chwycił się za ranę brzucha. Jego szata zaczęła przybierać biały kolor.

Yamada wpadł w jakiś dziwny amok - to było pierwsze, co pomyślała jak go słuchała i na niego spoglądała, gdy do niej się odzywał. Wyglądało to tak... jakby miał rozdwojenie jaźni. Próbując to jakoś sobie wytłumaczyć w głowie, nagle poczuła straszne gorąco na policzku, potem na drugim, z bólu aż jęknęła i obraz przed jej oczyma się rozmazał, a białe plamy zupełnie zasłoniły jej widoczność. Gdy chciała się odezwać, odetchnąć głębiej, poczuła uderzenie w brzuch. Przez chwilę pomyślała, że było wręcz niewyobrażalnie silne. Zrobiło się jej niedobrze i niemal z siebie wyrzuciła zawartość żołądka, a jeszcze cięknąca krew z nosa potęgowała jej otępienie w tej sytuacji. Jednak starała się zebrać do kupy, coś zrobić. Ale już nie wiedziała co robić. Jednak potem miała większe zmartwienie. Gdy ujrzała jak sobie wbija miecz w brzuch, jęknęła przerażona. W tym momencie jej oczy się rozszerzyły z przerażenia i starała się uwolnić, byle tylko mu pomóc.
- Nie.... Nieeeeeeee !!!! - Wysilając całą pozostałą siłę woli w sobie, krzyknęła przestraszona. Nie, to naprawdę nie mogło się to tak skończyć. To było nierealne, straszne, okropne... Starała się do niego doczołgać, ale nie mogła nic z tym zrobić. Jej stary przyjaciel właśnie się chyba zabił, a ona nie mogła nic zrobić. -Trzymaj się ! Uwolnij mnie ! Trzeba zawołać pomocy ! Starała się do niego dotrzeć, starając się głóśno do niego krzyczeć. Może ktoś ich usłyszy ? Ale w jednym miał rację - gorzej z miejscem być nie mogło. Jeśli ktoś tu przychodził, to naprawdę rzadko i to tylko, by się z nią spotkać. - Nie umieraj ! Proszę... aaa, nieeeech to puści ! Puszczaj ! Nie zważając na swój ból i otępienie, starała się spiąć i coś z tym zrobić, rozerwać to coś na strzępy. Walczyła, by ocalić kogoś dla siebie bliskiego. Naprawdę to nie mogło się tak skończyć, nie mogło ! - Niech ktoś przyjdzie, błagam... Chociaż teraz, proszę. - Dalej się wiercąc zaczęła szeptać pod nosem, musiała mu pomóc. Powtarzała sobie w głowie, że niech się zdarzy cud. I to najlepiej od zaraz !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Sob 18:00, 17 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Dziewczynę obudziło kapanie deszczu o oszklone szyby baraku trzynastej dywizji. Niebo przykrywały szare chmury, nie dając żadnej szansy słońcu na przebicie się. Pomimo poranka na zewnątrz było ciemno i sennie, szum drzew i rzęsisty deszcz nie zwiastował dobrej pogody do końca dnia. Długowłosa blondyna otworzyła leniwie oczy i wyjrzała za okno. Przymrużone niebieskie oczy nie zdradzały jakiegokolwiek entuzjazmu w takiej czynności jak wstawanie. Ujrzawszy deszcz stęknęła z irytacji i nakryła głowę kołdrą. Deszcze przyprawiały ją o niebywałą senność. Leżała przykryta kołdrą jeszcze jakiś czas zanim w końcu zdecydowała się na wygramolenie z łóżka, które jakby z dnia na dzień zyskało ponadziemską siłę przyciągania. Uderzyła ją olbrzymia różnica temperatur i chciała już zrezygnować ze swojego mężnego postanowienia i wrócić w ciepło jakie oferowała jej w tej chwili kołdra i mięciutki materac. Przeszła po szeregu mat tatami wprost do niewielkiej łazienki. Założyła kapcie przeznaczone do przebywania w tym przybytku i na chwilkę odczuła ulgę, że nie musi stąpać boso po zimnych beżowych płytkach. Podeszła do toaletki z lustrem znajdującej się po prawej stronie wejścia do łazienki na której schludnie ułożone były wszystkie kosmetyki i przybory jakich pielęgnacja siebie wymagała. Omal nie krzyknęła kiedy zobaczyła jakiegoś potwora. Miał dziwnie nastroszone blond włosy, lekko podkrążone niebieskie oczy, białą jak śnieg skórę i był dziwnie podobny do niej... Chwilę później kiedy po lekkim szoku wróciło jej poczucie rzeczywistości uświadomiła sobie że to tylko ona i postanowiła doprowadzić się do względnego porządku. Wszystkie [poranne czynności włącznie z umyciem się, ubraniem i wysuszeniem włosów zajęło jej nieco więcej czasu niż przypuszczała ale za wszystko obarczyła winą przeklęty deszcz. Postanowiła nawet zrobić wyjątek i napić się kawy co u niej było rzeczą niesłychaną. Postanowiła że użyje shunpo aby dobiec do dywizji. Chciała nawet dać spokój nowym rekrutom z poranną musztrą. W jej sercu zagościł niepokój czy aby przypadkiem Kapitan nie zechciał zrobić czegoś tak głupiego i samemu ją poprowadzić... Choć z drugiej strony Sentaro i Kiyone na pewno by mu w tym przeszkodzili. Jęknęła na myśl o papierach które trzeba wypełnić na wczoraj, tak jak zawsze.

Z rozmyślań o stosach białych, gotowych do zapełnienia kart wyrwało ją pukanie do drzwi jej baraków. Niemal tak ciche jak krople uderzające w ziemię, jednak wyraźne i niezdolne do pomylenia z niczym innym. Ktoś stał przed drzwiami do jej mieszkanka. Pukanie ponowiło się, tym razem trochę głośniej.
- Już idę idę! Chwileczkę! Co się dzieje? Pali się coś?- zawołała jednocześnie otwierając drzwi. Szczerze powiedziawszy była nawet wdzięczna przybyszowi za to, że jeszcze choć na chwilę odwlekł jej przeznaczenie wyjścia na deszcz.

Przed nią stał mężczyzna w białym płaszczu. Spoglądał na nią swoimi brązowymi oczami, z lekkim uśmiechem. Jego długie, białe włosy przylegały do jego twarzy, jego ubrania były przemoknięte, on natomiast zdawał się zupełnie nie zdawać z tego sprawy. Podnosząc dłoń w geście powitania kapitan spojrzał na swoją podopieczną, z lekkim zakłopotaniem na twarzy.
-Witaj, Ayame. Czy mógłbym na chwilę wejść? Pogoda jest trochę... niezbyt odpowiednia na spacery na świeżym powietrzu.
Chwilę potrwało zanim do dziewczyny dotarło kim ów przybysz był, co ewidentnie odbiło się na jej twarzy. Musiała się powstrzymać przed "walnięciem karpia" jak opad szczęki nazywali szeregowcy 13. Kiedy Ukitake zapytał czy może wejść do dziewczyny dotarła w pełni cała sytuacja.
- Oczywiście. Proszę... Ale zaraz moment. Co też Pan sobie wyobraża wychodząc z domu o tej porze Kapitanie?! Przecież może się Pan przeziębić! To kompletnie nieodpowiedzialne z Pana strony. Proszę się rozgościć na kanapie. Za chwilę przyniosę ręczniki... I proszę zdjąć ten płaszcz! Jestem pewna że jest Pan zziębnięty!zaczęła szybko mówić 4 oficer. Nie podobało jej się to. Przemoczenie, zimno- przecież przeziębienie gotowe. Zanim kapitan zdążył w jakikolwiek sposób zaoponować. Zdjęła z niego przemoknięty do suchej nitki płaszcz, posadziła na sofie, obwinęła kocem, wytarła ręcznikiem włosy a w międzyczasie zaparzyła ziołową herbatę i podała mu ją.
- O rany... Nie potrafię pojąć jak Pan mógł tak wyjść w taką pogodę. Przecież wie Pan, że zjawiłabym się w dywizji lada chwila.- powiedziała dziewczyna, której panika zdążyła już przejść w konsternację i troskę.
Kapitan z zakłopotaniem i zmieszanym uśmiechem wytrzymywał kolejne procesy pozbawiania go mokrej odzieży, suszenia włosów i reprymend od podopiecznej. Dopiero po chwili pokornej ciszy spojrzał jej w oczy, mówiąc beztroskim tonem.
-Gdybyś była bliżej końca, niż początku... wolałabyś te dni spędzić tak, jak tego pragniesz, czy samotnie, w zamknięciu, wydłużając sobie koniec o kilka chwil?
Uśmiechnął się przy tym, rozluźnił i wygodniej usiadł, zapadając się w sofie.
-Ponadto... chciałem porozmawiać z tobą na osobności. Błaha sprawa, nie widziałem sensu zrzucać się wcześniej z łóżka.
Powiedział, spoglądając na pościel, w której jeszcze przed chwilą spała Ayame.
-Ale widzę, że i tak spałaś dłużej, niż sądziłem. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem, co?
Kapitan otworzył szerzej buzię, po czym kichnął, zginając się wpół.
- O czym Pan w ogóle mówi?! Jakim końcu!? Ma Pan przed sobą jeszcze masę czasu i jeszcze więcej rzeczy do zrobienia!! To nie kwestia wydłużania sobie życia o kilka chwil ale dbania o te kilka chwil tak aby trwały one dłużej. Po za tym wie Pan przecież że nigdy mi nie przeszkadza.- Ayame nie mogła przezwyciężyć oburzenia które się w niej zrodziło po krótkiej, acz przykrej przemowie kapitana. Kichnięcie spowodowało jednak nową falę troski.- A nie mówiłam? Przeziębi się Pan. I co da leżenie w łóżku?- powiedziała łagodniejszym już tonem podając chusteczki i dodając jeszcze jeden koc na nogi. Chwilę później dotarło do niej to co kapitan mówił o łóżku i wstawaniu i zaczerwieniła się na samą myśl że nie zdążyła pościelić łóżka na przyjście kapitana.
- I w żadnym wypadku mnie Pan nie obudził. Dawno byłam już na nogach.[i] - Zmieszanie i zażenowanie odbiło się jej na twarzy i w głosie.- No dobrze ale o czym Pan chciał ze mną porozmawiać? Mam nadzieję że to warte było przemoknięcia... [/i]- powiedziała już z większą pewnością siebie i lekkim przytykiem.
Ukitake wytarł swój nos w chusteczkę, z zakłopotaniem rozglądając się, gdzie może ją teraz wyrzucić. Dziękując kiwnięciem głowy za kolejny koc pociągnął nosem, po czym powiedział nieco cichszym tonem, lecz tym samym beztroskim tonem.
-Miło, że tak mówisz. Niestety, nie wszyscy się z tym zgadzają.
Po raz kolejny pociągając nosem poprawił sobie włosy opadające mu na czoło.
-Dalej utrzymujesz dobre stosunki z Yoko, prawda?
Ayame wzięła bez zastanowienia zużytą chusteczkę i wyrzuciła ją do kosza pod zlewem po czym wzięła wyżej wymieniony kosz, paczkę chusteczek i podała ją bliżej kapitanowi, tak aby mógł z nich kożystać zgodnie z własnymi potrzebami. To co powiedział zafrapowało ją strasznie. Nie chciała jednak nic mówić, bo wiedziała, że ma rację... Choć ...
- Być może i tak jest, ale dla dywizji 13 nie ma lepszego Kapitana niż Pan. Proszę o siebie dbać i nie mówić więcej tak przykrych rzeczy. Tak nadal dobrze się znam z tą maskotką. Czy coś się jej stało?
-Szczerze mówiąc... myślałem, że ty mi to powiesz, Ayame.
Kapitan chyba chciał wstać, lecz szybko zrezygnował z tej perspektywy. Raczej nie ze względu na swój stan zdrowia. Dobrze zdawał sobie sprawę, że jest naprzeciwko istoty, dla której jego zdrowie jest czymś priorytetowym. Suma summarum wolał więc siedzieć pod stertą koców. Dla własnego dobra.
- Nie widziałem jej od dwóch dni. Myślałem, że zachorowała, może miała własne sprawy do załatwienia... sam nie wiem. W każdym razie Yoko nie mieszka tutaj, nie miałem wglądu w to, co robi. A teraz jej nie ma. Nie chciałem tego rozgłaszać, myślałem, że jej najbliższe otoczenie powinno coś wiedzieć. Zastanawiałem się nad tym, czy kapitan Myauri nie mógłby jej dla mnie wyśledzić. Wiesz, te ich aparatury... odnaleźć jej reiatsu nie byłoby żadnym problemem. Jednak bez nagłaśniania sprawy...
Kapitan zaczął się wiercić, najwyraźniej czekoś szukając w swoim czarnym, pozbawionym płaszcza stroju. Wyciągnął malutkie białe pudełeczko, po czym spojrzał na nie, delikatnie odwracając je w dłoniach. Na środku wieczka znajdowała się mała, zapisana karteczka. Ukitake od dłuższego czasu bardzo dobrze znał pismo kapitana dwunastego oddziału.
-...bez nagłaśniania sprawy Kurotsuchi raczej nie będzie chciał zaprzątać sobie głowy takimi detalami jak mój zaginiony podopieczny. -dodał, po czym otworzył wieczko, wyjął z pudełka dwie malutkie pigułki i połknął je, przełykając ślinę.
-Z kolei robić bałagan tylko z tego powodu, że Yoko się gdzieś zawieruszyła... pewnie bawiąc się z watahą dzikich świń bądź podziwiając ptactwo, to trochę nieodpowiedzialne jak na kapitana. Tak myślałem do dzisiaj. Okazało się, że nie tylko ona zniknęła. nasi Yamada i Sato również...
Ukitake zamknął oczy, najwyraźniej nad czymś myśląc.
-To zaradni Shinigami, jednak nie potrafię wyzbyć się złych przeczuć. Dlatego myślałem, że może ty...
Otworzył powieki i spojrzał na nią błagalnym tonem, doszukując się jakiejkolwiek odpowiedzi od młodej Ayame.
Przez cały czas dziewczyna nie mówiła nic tylko głęboko zastanawiała się nad słowami Kapitana. Nie musiał mówić wszystkiego. Doskonale zrozumiała po co do niej przyszedł. Milczała chwilę po czym wstała i poszła po szklankę z wodą i podała mu do popicia. Uśmiechnęła się dobrodusznie. Szkoda tylko że kapitan uznał ją za swoistą deskę ostatniego ratunku a nie zwrócił się do niej od razu. Ta myśl zabolała.
- Oczywiście Kapitanie. Zrobię wszystko co w mojej mocy... I na przyszłość... Jeżeli coś będzie Pana frapować proszę od razu zgłosić się do mnie bez wahania....- ostatnią kwestię powiedziała nieco przyciszonym głosem i zamknęła oczy, koncentrując się.
Ukitake najwyraźniej wychwycił, o co jej chodzi. Spojrzał na nią ze szczerym uśmiechem.
-Ayame... Ja chciałem dać czas Yoko. Sama wiesz, jaka ona jest. Naprawdę bym się nie zdziwił, gdyby wybrała się na całodzienną przygodę w jej stylu. Teraz, kiedy nie ma jej już tyle czasu... Jeżeli to coś dla ciebie znaczy, jesteś pierwszą osobą, z którą o tym rozmawiam.
Kapitan podziękował skinieniem głowy za wodę, po czym odstawił szklankę na ziemię, powoli wstając.
-Gdybyś była mną.... co byś zrobiła? Oddziały specjalne? Kapitan Myauri? Wielogodzinne poszukiwania? A jeżeli Yoko wcale nie znikła? Po prostu... mam te złe przeczucia. Martwię się zwłaszcza o Sato. Kiedy widziałem go po raz ostatni, nie wyglądał za dobrze.
Kapitan rozejrzał się z lekkim uśmiechem po mieszkanku Ayame.
-Bądźmy jednak dobrej myśli. Gdybyś coś wiedziała... daj mi znać. I... proszę cię o jeszcze jedno. Dywizja jeszcze nie zauważyła ich nieobecności, nie na tak długo, jak w rzeczywistości ich nie ma. Gdy zaczną się martwić... po prostu spraw, żeby nie robili niczego głupiego na własną rękę, dobrze?
Kapitan skierował się do wyjścia, po drodze chwytając za swój przemoczony płaszcz. Podniósł go do góry, na wysokości swoich oczu, po czym ponownie spojrzał na Ayame.
-Przepraszam za wizytę w tak wczesnych godzinach. Po prostu... to mi nie daje spokoju.
Ayame usłyszawszy słowa kapitana przerwała na chwilę medytację i wysłuchała do końca co miał jej do powiedzenia. Była zbyt zamyślona i nie zauważyła nawet jak Kapitan zbierał się do wyjścia.
- Kapitanie! Proszę jeszcze chwilkę poczekać. Deszcz nie przestał padać... A jeżeli o mnie chodzi... To rozumiem. Znajdę Yoko i pozostałych dwóch szeregowców. To zajmie tylko chwilę. Poczeka Pan? Będzie Pan wiedział już wszystko na bieżąco. Po za tym... Ktoś musi mi pomóc z tymi cholernymi motylami-posłańcami, znaczy.... - powiedziała wstając i podchodząc do Kapitana.-Jak Pan wyjdzie Pański stan zdrowia może się pogorszyć...Proszę... Nie chcę mieć kłopotów z Sentaro i Kiyone za to, że o Pana nie dbam.- miała nadzieję, że jeżeli nie pierwszy argument to drugi może da radę coś wskórać. Bała się o jego zdrowie.
-To prawda, możesz mieć z nimi kłopoty. Ale tylko wtedy, jeżeli zauważą, że nie ma mnie w moich pokojach. A ja przyszedłem do ciebie tylko na chwilę... Taka "tajna misja".
Ukitake roześmiał się, zarzucając pod pachę przemoczony płaszcz, szepcząc przy tym coś do siebie.
-Wiem, że troszczysz się o mnie. To miłe. Ale deszcz w środku lata jeszcze nikogo nie zabił. Wątpię, żebym był tym pierwszym...
Kapitan chwycił za klamkę, spoglądając za siebie.
-Będę tam, gdzie zawsze. Gdy tylko się czegoś dowiesz, przyślij mi posłańca.
Ukitake otworzył drzwi, po czym skrzywił się na widok deszczu, który padał jeszcze mocniej, niż przed chwilą.
-Do zobaczenia! - rzucił, znikając w rzęsistej ulewie, zanim drzwi zamknęły się do końca. Na kanapie, tam gdzie siedział, leżało kilka cukierków.
- Taicho... Heh... Ale z Pana nieodpowiedzialny facet... - powiedziała pod nosem Ayame i uśmiechnęła się serdecznie na widok cukierków- jej ulubionych z resztą. - No nic... Trzeba wziąć się do roboty. - To rzekłszy usiadła na podłodze na sposób japoński zwany seizą, położyła na kolanach swój miecz, zacisnęła na nim ręce i powoli przeniosła się w świat dźwięku. JEJ świat. Chłonęła wszystko, każdy najdrobniejszy skrzyp, kapnięcie deszczu, każde bicie serca... Powoli zaczęła oddzielać od siebie kolejne dźwięki szukając tego jednego konkretnego- Yoko. Najgorsze jednak było to że po za kapaniem pojedynczych kropel deszczu i jakimś dziwnym echem nie słyszała nic. Postanowiła skupić się bardziej, tak aby nakładające się na siebie fale dźwiękowe mogły utworzyć dokładny obraz okolicy Społeczności Dusz, w której ewentualnie mogła być jej podopieczna. Jedyne co widziała jednak to ciemność. Olbrzymia ciemność. Jednak po wielu wysiłkach udało jej się dojrzeć pewien kształt. Coś wiszącego, podłużnego o powyginanych kształtach, zwężających się ku końcowi... Sylwetki? Próba oszacowania w jakim miejscu się one znajdują również spełzła na niczym. Ayame zdawało się, że są wszędzie jednocześnie. Co jest grane? Powoli wróciła do świata, który opuściła przy medytacji. Jak zawsze naokoło niej nazlatywało się multum posłańców siadając jej na głowie, ramionach, nogach, rękach... innymi słowy wszędzie. Tym razem jednak Ayame nie przejęła się tym zbytnio. W głowie miała inny problem. Siedziała nieruchomo wpatrując się w jeden punkt. Co to może znaczyć? Dlaczego nie może niczego usłyszeć? Co się dzieje? Gdzie jest Yoko? Pytania spadły na nią jak lawina a na jaj twarzy wymalowała się irytacja.
- Hej Aoi... Dlaczego nic nie słyszę?- zapytała swojego zanpaktou z nutką rozdrażnienia w głosie. Co raz bardziej ta sytuacja zaczynała ją martwić... Teraz rozumiała dlaczego Kapitan osobiście pofatygował się do niej.
-Nic nie słyszysz? - poczuła dziwne wibrowanie w powietrzu. -Ja słyszę? Słyszę bardzo silne echo. Słyszę kapanie. Wiem, że panuje tam cisza i ciemność. Pytaniem jest... dlaczego nie wiem, gdzie to jest? Czuję, jakby to miejsce było wszędzie dookoła. W tym mieszkaniu, w akademii, w Tobie... ale nie we mnie. Możesz mi powiedzieć, dlaczego? - odpowiedział jej delikatny melodyjny dźwięk- głos należący do jej miecza.
- Skąd mam wiedzieć?! Przecież dlatego się ciebie pytam. To tak jakby ktoś rozłożył jakąś barierę nad całym Seireitei... Aoi co mam robić? Jak znaleźć Yoko? -desperacja była widoczna, jednak to nie przeszkadzało w cale a wcale jej małym nieproszonym gościom którzy zrezygnowali z bycia grzecznymi i zaczęli się kręcić wokół jej twarzy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ayame dnia Nie 11:43, 18 Sty 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Wto 1:14, 20 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

-Czyli jest to sprawa aż takiego kalibru?...hoh. Skoro tak...jestem też upoważniona do wyzwolenia mojego shikai jeśli uznam to za stosowne, Kapitanie? W miłośnika alkoholu wpatrywały się pytające oczy, pełne determinacji, ale też z przebłyskami pewnej niestosownej w całej sytuacji szczęśliwości i podekscytowanie.
Jej przełożony spojrzał na nią badającym wzrokiem, zaciskając wargi. Najwyraźniej dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co mówiła do niego Nori.
-Tak, tak, oczywiście. Odparł najwyraźniej będąc myślami zupełnie gdzie indziej, energicznie gestykulując na swoje usprawiedliwienie.
-Dostaniesz środki, jakie potrzebujesz. Będziesz czegoś chciała, przyjdź i powiedz to Nanao. Im więcej osób zacznie myśleć nad tą sprawą, tym lepiej.
Kyouraku schował dłonie w ogromnych rękawach swojego płaszcza, przyglądając się otoczeniu slamsów. Jego spojrzenie padło na dwójkę dusz opartych o niski, kamienny murek, na którym wisiały jakieś szmaty.
-Naszym celem jest zatrzymać falę tych incydentów. Jeżeli dojdzie do następnego... będzie to kolejna nasza porażka.
W tym momencie głos kapitana ósmego oddziału stał się o wiele poważniejszy.
-Nie pozwolimy, żeby pod naszymi oknami znikali Shinigami, jeden po drugim...
Nieogolony mężczyzna spojrzał na młodą Shinigami przed sobą. Jego wzrok był pełen determinacji. Dało się to zaobserwować nawet mimo dużego, słomianego nakrycia głowy. Nagle jednak dłoń Shunsui znalazła się na plecach Ishi, sam kapitan jak zwykle uśmiechał się od ucha do ucha, mrużąc oczy.
-Właśnie dlatego potrzebujemy takich... osobliwych jednostek jak ty, Nori. Wiele jednoczesnych śledztw, do tego pełna współpraca wszystkich dywizji... pewnie jak zwykle zostaniemy na lodzie, ale warto wierzyć, że możesz liczyć na pomoc każdego kapitana. - W tym momencie głos Kyouraku przeszedł w ochrypły, najwyraźniej od zatopionych w alkoholu strun głosowych, szept.
-Jest tylko jeden haczyk. Szeregowców lepiej w to nie mieszaj, hm? Kwestiami bezpieczeństwa zajmą się natomiast poszczególni kapitanowie, to już ich działka.
Dziewczynie robiło się jakoś ciepło na sercu, gdy słuchała słów Kyoraku. Była w stanie zrozumieć, dlaczego ukrywano to w tajemnicy przed niższymi rangami-panika, a także akty samowolki były ostatnim, czego było trzeba w rozwiązaniu sprawy seryjnych morderstw. Uśmiechnęła się, cicho szeptając pod nosem. "Weź wszystko w swoje ręcę..." W pewnym momencie jednak wyszła przed Shunsuia i stanęła na jego drodze.
-Mayuriego...również?
Kapitan spojrzał badawczym wzrokiem na swoją podopieczną. Wyjął dłoń z fałd rękawa, po czym przejechał nią po swoim trzciniastym zaroście. Cmoknął sam do siebie.
-Kapitana Mayuriego drogie dziecko, kapitana Mayouriego. Teoretycznie... tak. Ale sama wiesz, jaki on jest.
Nagle jego wymijajace spojrzenie zatrzymało się na jej twarzy, w jego oczach przez ułamek sekundy zagościł strach.
-Chociaż z drugiej strony... jesteście do siebie dosyć podobni. Może się polubicie...
Przełykając ślinę starał się ominąć stojącą na jego ścieżce młodą Shinigami bez najmniejszego kontaktu, jak gdyby parzyła.
-Mam niejakie wrażenie, że wiem dlaczego Nanao wciąż chodzi wciąż jakby wstała lewą nogą. W niejakim rozeźleniu drgała panience lewa brew. -...vicekapitan. Westchnęła, dodając odpowiednią rangę do imienia pani numer 2 w oddziale. Z powagą, która ogłosiła kontratak, kontynuowała -Zasoby Kapitana Mayuriego i Mayuriego to dwie różne sprawy. Może nam udostępnić na pewno rzeczy, o jakich nam się nie śniło, ale nie zrobi tego póki nie zobaczy w tym potencjalnego zysku dla swoich osobistych badań. A skoro... Poprawiła końcówką pisaka okulary na nosach, znowu z niewielkim rozdrażnieniem w głosie -..."jesteśmy do siebie dosyć podobni", uda nam się znaleźć powody, by udostępnił swoje zabawki dla słusznej sprawy. Oczywiście, wymagałoby to na pewno pewnych ustępstw wobec niego... W otchłaniach niewieścich oczu zatańczyła niepewność -...które mogą być wątpliwe w świetle interesu Społeczeństwa. Ale to drastyczna sprawa, a takie wymagają drastycznych kroków. Kapitanie, czy mam pozwolenie? Wbiła swoje spojrzenie w kapitana niczym miliard malutkich, bolesnych igiełek.
Kyouraku westchnął, poprawiając swój słomiany kapelusz.
-Kobiety... jesteście takie problematyczne... -przez chwilę mężczyzna wyszczerzył oczy, spoglądając w ziemię, najwyraźniej coś do siebie szepcząc.
-Gdyby Kurotsuchi dostał wszystko to, czego pragnie, Społeczeństwo Dusz byłoby zupełnie innym miejscem. -Kapitana najwyraźniej przeszedł udawany dreszcz. -Gorszym miejscem.
Idąc w stronę Seireitei wskazał dziewczynie, aby ponownie do niego dołączyła.
-Na pewno wiesz, że kapitan potrafi... nazwijmy to, oczekiwać pewnych rzeczy. Jeżeli naprawdę będziesz potrzebowała jego pomocy, nie możesz...
Po chwili mężczyzna w słomianym kapeluszu poprawił się.
-Nie masz prawa nic dać mu w zamian. Jesteś jeszcze młoda, masz życie przed sobą... Po co lądować na piwnicznej półce jako element słoju z formaliną.
Kyouraku położył rękę na ramieniu Nori, śmiejąc się. Dla sprawnego słuchacza łatwo da się rozrużnić prawdziwy śmiech od udawanego rechotu. A najwyraźniej kapitan ósmej dywizji nie do końca uważał to jedynie za żart.
-Kapitanie. Ze źrenic i ust młodej promieniował chłód mogący konkurować z tym Gina czy Hitsugai. -Nie przeszło mi przez myśl oferowania żadnej części swojego istnienia jako materiał badawczy dla Mayuriego. Jeśli masz mnie za tak nierozsądną, to być może nie powinieneś wciągać mojej osoby w tą sprawę...kapitanie. Zamilkła na moment, jakby po to, by upewnić się że jej słowa dotarł do rozmówcy. -Chodziło mi o takie sprawy, jak chociażby wyłączność na zbadanie pewnych rzeczy, które mogą pojawić się w śledztwie, dzięki cudom Kurotsuichiego i tym podobne. Ale... Zawachała się, by dodać nieco cieplej. -Dziękuję za troskę, chociaż szczerze, nie wiem czy długo wachałabym się nad sprzedaniem pana wątroby...chociaż ta raczej przypomina już żywego trupa i nikt by jej nie chciał, jeśli kapitana to pocieszy. Dodała żartobliwie, sygnalizując koniec tematu Kurotsuichiego. -Jaka jest metoda komunikacji pomiędzy śledczymi? Bo motyle chyba są zbyt...łatwe do przechwycenia?
Tak po prawdzie, to wydawały się jej zbyt zwyczajne, by być używanymi w sekretnym śledztwie seryjnego potwornego mordercy!
-Komunikacji? - powtórzył jej słowa kapitan.
-Komunikacji. kiwnęła głową, powtarzając powtórzenie.
-Nie ma żadnej komunikacji. Jeżeli masz jakiś domysł, klucz, motyw, skojarzenie, pomysł... - kapitan zaczął wyliczać na palcach. -Z wszystkim idziesz do mnie. No... - w tym momencie Shunsui spojrzał wymownie w ziemię, uśmiechając się głupio do samego siebie. -Chyba, że będę w, nazwijmy to, niedyspozycji. Wtedy z wszystkim idź do Nanao. Nie wiem, jak wygląda to w innych dywizjach. Być może zanjmują się tym sami kapitanowie. Ja jestem otwarty na propozycje takich...
Popatrzył na Nori, najwyraźniej ważąc słowa.
-Młodych, światłych umysłów. Jeszcze jakieś pytania?
-Potrafiłby pan rozpoznać zatrutą sake przed wypiciem śmiertelnej dawki?
-A potrafisz zauważyć brud na swoich okularach, zanim je założysz?
Mężczyzna przeszedł jeszcze kilka kroków, po czym stanął stabilnie, spoglądając za siebie na młodą Shinigami, która w tym momencie syknęła, kreśląc coś możliwie niewinnie w zeszycie, z miną z cyklu "kolejny plan do piachu, cholera!"
-Liczę na ciebie. Aha, jeszcze jedno.... proszę, nie wpadaj w jakieś tarapaty, Nanao by mnie zabiła. Pamiętaj, że jesteśmy drużyną. No i, jeżeli możesz, popracuj nad żartami...
Shuppo. Po kapitanie pozostała jedynie chmara wzniesionego pyłu. Rozleniwione dusze nawet na to nie zwracały jednak uwagę, wciąż wpatrując się przed siebie mętnym wzrokiem.
-Kto tam mówi że to tylko żarty, kapitanie...
***

-Zapraszam, zapraszam! - wykrzyknęła stojąca w drzwiach istota żabim głosem, kłaniając się w pół. Jej ciało było jednym, wielkim, spasionym owalem. Bez żadnej szyi, podbródka, ramion... Łysa, kredobiała głowa wystawała spod szarego fartucha, w wielu miejscach zaplamionego czerwonymi kroplami. Rozciągnięte rybie usta zdawały się rozpływać ku dołowi, ukazując ogromne, idealnie prostokątnę zęby oraz fioletowe, górne dziąsła. Najbardziej wyróżniajacym się elementem były jednak ogromne, wielkosci niemal talerzy oczy w fioletowych obwódkach, całe przekrwione. Czubek owalne głowy przykrywało kilkadesiąt żałosnych włosów, poskręcanych i niemal pzrezroczystych. Istota zaczęła człapać w głąb budynku, schodząc po spiralnych schodach. Poruszała się niczym pingwin, ruszajac się z lewej strony na prawą, niosąc w króciutkiej i wychudzonej rączce starodawną lampę oliwną.
-...dlaczego czuje się jak nagabywana przez przekupkę na targu? Nori była...ociupinkę zażenowana, a to dopiero początek.
-Powiedzieli mi, że przyjdziesz, Nori Ishi. -bulgot maszkary stał się niesamowicie wyraźny dopiero przy wymowie imienia i nazwiska. Monstrum odwróciło się w kiernku Shinigami, uśmiechając się od ucha do ucha, pobudzając obwisłe wargi do życia. Nietypowa kolejność przedstawienia imienia i nazwiska niejako przywróciła Nori do rzeczywistości. Skąd ten byt mógł nabrać takiej maniery?...z drugiej strony, jej kapitan najzwyczajniej w świecie mógł się pomylić przy wspominaniu o niej. Tak, to było bardziej prawdopodobne.
-Mówili coś jeszcze, czy nie byli tak wylewni? Dziewczyna podążyła za przewodnikiem, rzucając krótkie spojrzenia na otoczenie. W rzeczy samej, ostatni przymiotnik jaki można było im przypisać, to "nieśmiałe".

Drzwi za obojga schodzącymi po ciemnych, spiralnych schodach zatrzasnęły się z hukiem.
-Dbamy o temperaturę.
Rzucił okropnym, donośnym rechotem jej przewodnik, przekrzykując echo zatrzaskujących się, ogromnych, metalowych drzwi. -Młoda, utalentowana, brzydka. Tylko tyle wiem.
Kołysząc się z lewa na prawo istota pokonała ostatni stopień, stając na równej powierzchni. Na dole było wilgotno i jeszcze ciemniej. ściany w blasku lampy zdawały się być żółte, pokryte malutkimi płyteczkami. Od czasu do czasu mijali jakieś szpitalne łóżko, lecz było tutaj sterylnie pusto.
-Z kim chcesz się zobaczyć?
Zapytało montrum, wyciągając z kieszeni żółte, gumowe rękawiczki.
-Jestem przekonana, że mówili wtedy o jednej z ofiar. Pisaki Nori należały do najlepszych i najwytrzymalszych. Głównie dlatego, że inne w takich chwilach stawały się bezużyteczne.Która, hm... Spojrzała w lampę, ssząc końcówkę pisaka, zamyślając się. Nie był to mądry ruch. -Pierwsza...pierwsza będzie dobra. Mrugnęła kilka razy, przekierowując spojrzenie w bardziej komfortowe dla gałek ocznych miejsce.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nemo dnia Wto 1:15, 20 Sty 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejmur




Dołączył: 02 Sty 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Koszalin

PostWysłany: Śro 2:07, 21 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Poziome cięcie przeszyło powietrze, Shinigami na przeciwko rozpoczął szeroki zamach. Drewniane ostrze było wymierzone idealnie w głowę Yoko, przeciwnik starał się szybko zakończyć pojedynek. Rini zwinnie odskoczyła na bok, starając się natychmiast chwycić oponenta za nadgarstek.
-Nie tym razem!
Młody, białowłosy Shinigami błyskawicznie przerzucił imitację Zanpaktou do drugiej dłoni, tnąc zamaszyście w dół, celując prosto w ramię swojej przeciwniczki. Jego lewa ręka była wolniejsza, nie znaczy to jednak, że mniej silna.
Usmiechneła się zawadiacko, gdy zobaczyła jego niezły refleks. W sumie to dobrze sie stało, nie lubiła, gdy się coś za szybko konczyło. Postanowiła go zaskoczyć niespodziewanym w tym momencie manewrem. Shinigami zanurkowała jeszcze niżej, starając się uderzyć przeciwnika wyprostowaną dłonią w brzuch. Jej cios napotkał jednak pustą przestrzeń, kiedy białowłosy wykonał szybki odskok w bok, po czym wycofał się kilka kroków do tyłu.
-Fiu fiu. Tak wysoka pozycja... Yoko, naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem jesteś nade mną.
Sato uśmiechnął się zawadiacko od ucha do ucha, stając w bojowej pozycji.

-Jest trochę zbyt porywczy, jak na moje oko...
Mężczyzna stojący obok kapitana Ukitake powiedział szeptem w jego stronę, nie odrywając wzroku od toczącego się treningu, zasłaniając oczy dłonią przed wpadającymi promieniami słońca.
-Czasem nawet to może być zaletą. - kapitan uśmiechnął się nieznacznie na słowa członka swojej dywizji, bardziej wpatrzony w dziewczynę.

Przez salę treningową przeszedł bojowy okrzyk, kiedy przeciwnik Yoko rzucił się w jej kierunku, z drewnianą kataną uniesioną nad głową.

Umiechnęła się. Podobało jej się to, uwielbiała walczyć dla sportu, a ze Sato był niezłym przeciwnikiem, to przyjęła z jeszcze większą satysfakcją. O dziwo w ogóle się nie odzywała, jakby się rozkoszowała każdym ruchem, każdym gestem. W końcu stwierdziła, ze początkowe badanie przeciwnika już zostało potwierdzone. Ruszyła naprzód, tak jakby miała zamiar zaszarżować. W ostatniej chwili przymknęła oczy... by zniknąć i wykonać kopniecie w plecy przeciwnikowi znienacka z jak największą siłą.
Jej oponent odwrócił głowę, starając się wykonać błyskawiczny obrót i gardę. Niestety, nie był zbyt szybki. Kopnięcie wytrąciło go z równowagi, przez co runął do przodu, twarzą w kierunku ziemi. Sato dotknął jej wolną ręką, odbijając się powietrzu, przez ułamek sekundy widząc nacierającą Yoko. Jej pięść ominęła jego twarz o kilka cali, chwilę potem poczuł jednak silne uderzenie w okolicach torsu. Uchylił się przed kolejnym ciosem, wciąż i wciąż się wycofując.

Tsuzuri Raiden! - błękitna błyskawica przeszyła dystans między nimi, uderzając w ziemię. W jednym momencie sala zatrzęsła się, chwilę potem powstała ogromna chmara dymu. Po Sato nie było już ani śladu, jednak Yoko wyczuła jego reiatsu dokładnie nad sobą.
Młody mężczyzna spadał w jej kierunku, mierząc czubkiem katany idealnie między jej łopatki. Na jego twarzy malowała się dzika satysfakcja. Jednak Rini nie była osobą która łatwo się poddawała, chociaż musiała przyznać, że zaskoczył ją użyciem Kidou, gdy praktycznie był zepchnięty do totalnej defensywy. Zareagowała na to z pewnym uznaniem, jednak nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Czuła, że musi go jakoś zaskoczyć. Obróciła się na pięcie lekko w jej lewą stronę, by uniknąć ciosu i starając się stanąć przodem do przeciwnika, niespodziewanie wysunęła pierwszy cios pięścią, który miał być flintą. Jednak jej prawa dloń już była gotowa by zadać silny cios w okolicę głowy. Tym ofensywnym manewrem postanowiła postawić wszystko na jedną kartę.
Widząc to, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Jego postać rozmazała się na tle wciąż unoszącego się dymu.
-Zawsze jeden krok do przodu. - usłyszała szept za swoimi plecami, kiedy jeszcze wciąż wpatrzona była przed siebie.

-To by było na tyle...
Powiedział Ukitake, nagle pojawiając się pomiędzy dwoma walczącymi. Jedną dłonią trzymał drewnianą kopię broni Sato, drugą położył na ramieniu Yoko. -Zdaje się, że mamy zwycięzcę... dalsza walka jest niepotrzebna. Białowłosy spojrzał na młodą dziewczynę, mówiąc wciąż do Sato.-Dobrze wiesz, że magia w tym pomieszczeniu nie jest dozwolnona.
Sato zwężył swoje oczy w gadzie szparki, wyciągając broń z uchwytu swojego kapitana.
-To bez sensu... nie mogę... To bez sensu.
Shinigami najwyraźniej dał za wygraną, rzucając katanę pod ścianę. Odwrócił się na pięcie, spoglądając na grupkę złośliwie uśmiechniętych od ucha do ucha rówieśników

-Trening to również kontrola nad samym sobą. Właśnie dlatego Yoko wygrała. Niezależnie, ile kroków wprzód byś nie był w stosunku do przeciwnika, sam zostałeś swoim Nemesis. -Ukitake mówił w kierunku odwróconego plecami, młodego Shinigami. Westchnął, widząc urażoną dumę swojego podopiecznego, po czym dodał:
-Widzimy się dzisiaj wieczorem. Będziemy mieli nową osobę w dywizji. Pragnę, abyście wszyscy ciepło go przywitali.
Sato odwrócił się w kierunku kapitana, wycierając spocone czoło rękawem.
-Kapitanie... nie będzie mnie. Mam coś... do zrobienia. Muszę rozwiązać jeden z problemów, o którym rozmawialiśmy wcześniej.
-Rozumiem... Mężczyzna w białym płaszczu spojrzał z troską na Sato, lecz nie dodał nic więcej. Uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy przerwał ciszę w sali treningowej uderzeniem dłoni o dłoń. -Na dzisiaj to tyle. Widzę wyraźne postępy w każdym z was. Jestem z was dumny... naprawdę.

-Uki-Daichooo... - Po raz pierwszy się lekko uśmiechnęła, a jej dziwnie formalny zwrot wyglądał aż podejrzanie. Jednak było w jej oczach jakieś dziwne niezadowolenie, jakby była czymś zawiedziona. W końcu się odezwała. - Mówiąc szczerze nie przeszkadzało mi to, że użył magii. Było ciekawiej, zresztą wątpie by ktoś na prawdziwym polu walki się zastanawiał nad takimi szczegółami. Wiem, że to wbrew zasadom, ale... jakoś nie czuję tej saatyskacji z wygranej. I powinnam się pozbyć tego nawyku badania przeciwnika, pogarsza to mój refleks. - Zatopiła się w krótkim monologu, jakby zastanawiając się nad swoimi ruchami.
-Rozumiem cię. Jesteś jedną z największych gwiazd naszej dywizji. Chcesz ciągle się rozwijać. Właśnie dlatego tak ważna jest kontrola nad samym sobą. Nie należę do najmłodszych... widziałem różne rzeczy. Między innymi przebijających się przez przypadek demoniczną magią studentów akademii. Hadou nie da się zastąpić drewnianą imitacją. Dlatego jest tak niebezpieczne, zwłaszcza w nieodpowiedzialnych rękach. Sato nie należy do osób o lodowym temperamencie. Równie dobrze jak w ziemię, mógł uderzyć w kadeta. A gdyby nie miał tak doświadczonego przeciwnika przed sobą jak ty, ten mógłby nawet nie poczuć, kiedy zamienia się w graznkę! -Ukitake zaśmiał się spokojnie, wskazując coś Yoko palcem. -Ponadto ten, który będzie musiał to naprawić, nie będzie dzisiaj zbyt szczęśliwy. - przed nim rozciągała się pokaźna, wciąż lekko dymiąca dziura, której skrawki jeszcze dogasały, w miejscu, gdzie niedawno była drewniana podłoga.

Uśmiechnęła się szeroko do swojego kapitana i odwróciła się momentalnie, powoli zmierzając do wyjścia. Mimo słów jego słów, Rini poczuła, że czegoś jej brakowało. - Czuję, że przegrałam. Nie z przeciwnikiem, aaale z sobą. Jeszcze daleko droga przede mną. Jednak dziękuje za miłe słowa. Odwróciła się ponownie w kierunku Ukitake i uśmiechnęła w swoim stylu. Nie, nie powinna się aż tak przejmować. Jednak mimo wszystko nie lubiła przegrywać. Lubiła rywalizację, a dodatkowe elementy, nawet jeśli nielegalne, jej nie przeszkadzały. - W sumie się zastanawiałam, czy może gdzieś nie wyruszyć gdzieś poszukać dobrego miejsca do treningu. W sumie sama nie wieeem... jestem ostatnio lekko skołowana. - Faktycznie, ostatnio była w gorszym humorze i jej dziwne nastawienie mogło szokować tych, którzy ją znali. Czuła się tak, jakby coś miało się stać. Sama nie wiedziała czemu... Jednak nie, nie mogła się poddawać. Znów się uśmiechnęła i odwracając się, lekko machnęła ręką. - Zresztą nieważne. Będzie dobrze, tak jak zawsze byłooo ! Ja się nie poddaaaje. Spojrzała w kierunku wyjścia, w sumie zastanawiając się co dalej tego dnia miała robić. Charmider wychodzących osób w jednym momencie zamienił się w idealną ciszę, kiedy do pomieszczenia wpadł Sentarō Kotsubaki, spocony i zazipany. Stojący najbliżej Yamada pomógł mu pozbierać się, wskazując, żeby usiadł. Łapiąc kilka głębokich, łapczywych oddechów trzeci oficer w końcu wyrzucił z siebie:

-Faust... Faust... skazali tego biednego Fausta.
Kapitan Ukitake błyskawicznie wyszedł z sali.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kejmur dnia Śro 2:37, 21 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ayame




Dołączył: 01 Maj 2008
Posty: 139
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Seireitei

PostWysłany: Czw 22:41, 22 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych] & [link widoczny dla zalogowanych]

Było ciepło. Na niebie pojawiła się tylko nieliczna ilość delikatnych jak mgiełka chmurek. Wiał ciepły letni wiaterek. Ayame stała na werandzie przy kwaterze a raczej domku Kapitana dywizji 13, opierając się o poręcz pomostu. Zbliżało się południe i miała za sobą już praktycznie całą papierkową robotę. Nie miała ochoty iść i oddać papierkowej roboty sama więc używając swoich zdolności a dokładniej inteligencji i charyzmy wrobiła w owo zadanie Sentaro i Kiyone. Nie to, żeby mieli coś przeciwko. W końcu wyręczali nie ją, lecz ich ukochanego Taichou, a przynajmniej tak im się wydawało. Panowała więc spokojna, niczym niezmącona cisza. Jeszcze niedawno dowiedziała się od Kapitana, że do dywizji ma dołączyć ktoś nowy, jednak pomimo wielu usilnych próśb jedyne co udało się jej uzyskać to :" Ayame-chan, jeżeli powiem ci teraz, to już nie będzie niespodzianka." co w połączeniu z jego zwykłym serdecznym uśmiechem oznaczało koniec tematu. Czułą się teraz jak dziecko oczekujące na prezent gwiazdkowy. Jaki ten ktoś może być? Próbowała go sobie wyobrazić i w głowie utworzyło się jej co najmniej 20 wizji wyglądu i charakteru nowego członka załogi w różnych kombinacjach. Przeniosła swój wzrok z przestrzeni jeziora na ląd. Kapitana jakoś długo nie było. Zaczynała się martwić. Ciepło było od niedawna, ale to nie oznacza, że ryzyko zachorowania zmalało o wiele. Powinna go bardziej przypilnować... Chociaż niechby wziął szalik byłoby lepiej. Zniecierpliwienie dało jej się we znaki. Oddaliła się od poręczy, założyła ręce za siebie i zaczęła stąpać z nogi na nogę. Coraz bardziej miała ochotę sprawdzić, czy aby są gdzieś daleko czy już tuż tuż, w wiadomy dla niej sposób. Westchnęła głęboko. Spojrzała jeszcze raz w niebo i odwróciwszy się powoli ruszyła do domku kapitana, aby przygotować ciepłe koce i ogrzać nieco pomieszczenie przez napalenie w piecyku. Drewno zostało naznoszone przez dwójkę oficerów trzeciego stopnia(" A jeżeli Kapitanowi będzie zimno w nocy?! W ten sposób nie będzie musiał wychodzić na dwór!") więc nie musiała się specjalnie po nie fatygować. Po rozpaleniu w piecu, zajrzała do starej komody z kocami, wyjęła kilka i wyłożyła na posłaniu kapitana. Zaparzyłaby też herbatę gdyby tylko wiedziała kiedy ma przyjść. Nagle oprzytomniała i przypomniała sobie, że na przywitanie nowego członka przyjdzie cała dywizja. Aż złapała się za głowę na myśl o tym że miałoby się pomieścić tyle luda w tym małym domku. Po chwili namysłu uznała, że skoro jest ładna pogoda, to po prostu otworzy drzwi na oścież. Kapitan oczywiście będzie w środku, w cieple, a reszcie nie zaszkodzi stanie na dworze. Jest w końcu lato. Przesunęła więc posłanie w miejsce niedaleko drzwi, tak aby można było widzieć wszystko z takiej perspektywy. Powoli dywizja zaczynała się zbierać. Pierwszym którzy przyszli dała za zadanie ustawienie żołnierzy w dogodny sposób.
Yoko spokojnie zmierzała do domku Uki-Chana, cicho pogwizdując pod nosem. Złość po dzisiejszym porannym treningu jej minęła. Zresztą nigdy nie rozpamiętywała dłużej żadnej sytuacji, jednak ten dzień nie należał do najlepszych mimo wszystko. Jej złe przeczucia się sprawdziły, a Faust został stracony. Dodatkowo jeszcze ten pojedynek z Sato... nie czuła się nim ani trochę usatysfakcjonowana, właściwie to sobie wmawiała, że przegrała. Potrzęsła głową, to nie był czas, by w ogóle się tym przyjmować. Było parę ważniejszych spraw na głowie, a ona nigdy nie powinna sobie pozwolić na popsucie humoru. To nie w jej stylu. W końcu się uśmiechnęła, dostrzegając cel podróży. Wiedziała, że się trochę spóźniła, ale w końcu Tami-Chan zgłodniała i musiała się nią zająć. Chociaż musiała przyznać, że idzie jej w boczki już za bardzo. A wiedziała, że w środku Ayame-Chan. W sumie kawałek czasu się z nią nie widziała, stęskniła się za nią. Zresztą była ciekawa czy już ten nowy znajdował się w środku, a na samo spotkanie z nim niezwykle się ucieszyła. To wystarczyło, żeby jej humor był tak świetny jak zawsze.
- Super ! Mam nadzieję, że zostanie naszym nowym kolegą ! Z pewnością to musi być ktoś, z kim będzie się miło rozmawiało ! I chyba faaaaktycznie muszę małą Tami-Chan sprowadzić na dietę. Tak, już się nie mogę doczekać !
Nie zastanawiając się, weszła do środka i podniosła lekko brew, przy okazji się uśmiechając widząc kręcącą się w kółko Sakano-Chan. Momentalnie podbiegła do niej i zawiesiła się w swoim stylu na jej szyi. Jej rozbrajający uśmieszek świadczył o tym, że naprawdę była zadowolona z tego spotkania.
- Ayame-chaaaan !! Stęskniłam się za tobą ! Widzę, że się nad czymś zastanawiaaaasz... spokojnie, będzie wszystko dobrze ! Czasem się za bardzo zamartwiasz tymi wszystkimi szczegółami... A i przepraaaszam za spóźnienie, ale musiałam coś jeszcze załatwić. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zła, prawda ?
Młoda czwarta oficer dywizji kończyła właśnie wydawać ostatnie instrukcjie szeregowcom, kiedy poczuła jak coś uwiesza się jej na szyi. Początkowa dezorientacja jednak szybko minęła kiedy usłyszała znajomy głos podopiecznej.
- Witaj Mała. Nie, nie gniewam się, z resztą nie mam za co. Cieszę się że przyszłaś. Zaczynało robić się już stanowczo za cicho... Co masz na myśli mówiąc, że się za bardzo wszystkim zamartwiam?- zapytała z nieudawanym zdziwieniem. Rini się uśmiechnęła z lekką przebiegłością, wyglądało to jak mały uśmiech lisicy, która właśnie ujrzała cel. Jednak było w tym uśmieszku coś serdecznego, jak to zawsze bywało, gdy się Yoko uśmiechała. Przez chwilę się nie ruszała i obejrzała się po pomieszczeniu oraz na krzątających się wokoło shinigami, którzy uwijali się w ukropie z pracami. No tak, u Ayame-Chan nic nie mogło zostać zostawione przypadkowi.
- Widzę, że jaaak zawsze wszystko u Ciebie pod kontrolą, Ayame-Chan. - Uśmiechnęła się ponownie, z zaciekawieniem się przyglądając się jej zdziwionej minie. Jednak w końcu odpowiedziała na jej pytanie. Przynajmniej w taki sposób, jaki potrafiła. - Cóóóż..... miałam na myśli to, że czasem się przepracowujesz. Może się mylę, ale czasem możesz odpocząć lub się zrelaksować, nic wielkiego się wtedy nie staaanie. Jeszcze się przepracujesz i ze zmartwienia będzie mi smutno. I się cieszę, że się stęskniłaś ! A właśnie... coś bym powiedziała o tej małej, ale nie lubię być złośliwa. - Znów pojawił się jej mały lisi uśmieszek, jednak błyskawicznie zniknął, znów powracając do jej serdecznej, aż nadto miłej minki. Jej przełożona zachichotała. Rini miała całkowitą rację- była od niej zdecydowanie większa. Nie przeszkadzało jednak jej to. Wzrost nie miał u niej większego znaczenia tym bardziej, że zachowywała się przez większość czasu jak dziecko.
- Być może masz rację, ale ktoś musi czuwać nad całością. Wiem, wiem... Wszyscy nazywają mnie drugą Nanao trzynastego, ale nie przeszkadza mi to... swoją drogą nie wiesz dlaczego skazano Fausta? Kapitan był bardzo przygnębiony i nie miałam serca go o to pytać. - Rini dobrze pamiętała tą scenę, tuż po treningu. Uki-Chan bardzo się przejął, trochę ją zbijając tym z tropu. Przypomnienie tej sceny i tego, co się działo ranem, momentalnie ją przygnębiło. Uśmiech zniknął i na jej twarzy wykwitła niezwykle rzadka u niej poważna mina. W sumie wydarzenia tego rana ją prześladowały i nie mogła się widocznie ich pozbyć. Przynajmniej nie dzisiaj. - Nie wiem... ale miałam złe przeczucia odkąd wstaałam. Byłam jakoś dziwnie przygnębiona, jakbym wstała lewą nogą. Czuuułam, że coś się stanie i stało się - Faust został skazany. I jeszcze dzisiaj przegrałam sparing, to nie był mój dobry dzień. Co do przyczyny - niestety nie znaaam wszystkich szczegółów. Jednak jak kojarzę z plotek Faust był... naukowcem, prawda ? Więc pewnie to musiało być coś związanego z badaniami. Przynajmniej tak mi się wydaje. - Przez chwilę się zamyśliła, starając sobie przypomnieć jakieś szczegóły, jednak nie mogła. Chciała jakoś w tej kwestii pomóc, ale nie wiedziała jak. Zawieszona na szyi jej dobrej przyjaciółki zapatrzyła się przed siebie i lekko westchnęła - to nie był jej dzień. Zdecydowanie. Z wypowiedzi Rini Ayame nie dowiedziała się niczego, ponad to co już sama wiedziała. Rzuciło jednak jej się w uszy coś w co trudno było jej uwierzyć.
-Ty? Przegrałaś pojedynek? TO dopiero niespodzianka...- powiedziała na prawdę zbita z tropu czwarta oficer i spojrzała koleżance szukając potwierdzenia nowej informacji. Rini natomiast odwzajemniła spojrzenie, jednak było w nim jakiś naprawdę dziwny spokój. Zupełnie na nią nietypowy. W końcu się jednak odezwała. - Moooże nie do końca, że przegraaaałam... raczej nie czuję się wygraną. I tak naprawdę wygrałam tylko dlatego, że Sato użył w pojedynku zaklęcia Kidou, które i tak wieeele nie zmieniło. Uki-Chan przerwał, gdy już miałam otrzymać ostatni cios. Zresztą spokojnie, staało się. Chociaż nie lubię przegrywać. I nawet jak złamaał zasady, nic to w tym przypadku nie zmieniło. Sporo jeszcze praaaacy przede mną jeszcze. - Skończyła swoją wypowiedź i po chwili się uśmiechnęła, jednak w tym uśmiechu można było dostrzec pewną melancholię, małą nutkę rozgoryczenia. Jednak nie chcąc nikogo zamartwiać, uśmiechnęła się znacznie serdeczniej i spokojnie wyczekiwała kiedy dokładnie nadejdą goście. I jakoś poczuła się lepiej mówiąc o tym wszystkim na głos. Po prostu.
- Rozumiem... To bardzo do Kapitana podobne... Swoją drogą skoro tu jesteś oznacza to, że słyszałaś o nowym szeregowcu w drużynie prawda?- powiedziała zmieniając temat Ayame. Jej najszczerszą intencją nigdy nie było przygnębienie "Małej". Bardzo ją polubiła choć była jednocześnie najbardziej krnąbrną z jej podopiecznych.- Coś o nim wiesz? Znasz go może?
Rini szybko zrozumiała o co chodziło w tej małej zmianie tematu i w sumie była za nią naprawdę wdzięczna. Jednak coś w tym było - nie potrzebnie zamartwia siebie i innych. To naprawdę nie w jej stylu. A ona nigdy się nie poddawała, nigdy. Ani sobie nie pozwalała na takie słabości. - Taaak, słyszałam. Ale nic konkretnie o nim nie wiem, Uki-Chan trzymał to w tajemnicy, zresztą biedaczek naprawdę przeżył ostatnie wydarzenia. Pewnie dlatego nie chciał nic mówić. A co do mnie - już mi lepiej, naaaaprawdę. To do mnie nie podobne. Co do nowego shinigami - z drugiej strony to może być ciekawsze, będzie mała niespodzianka ! Podniosła z lekka radosny głos, od razu odnotowując, że poczuła się przed chwilą znacznie lepiej. W sumie odkąd o nim usłyszała, ją to niezwykle ciekawiło. Ciekawe kto im się trafi... w każdym razie wiedziała, że może to być naprawdę intrygujące. Na swój sposób.
- Rozumiem. Mnie też odmówił jakiejkolwiek informacji... Stwierdzając to samo co ty...-powiedziała lekko nadąsana, ale po chwili rozchmurzyła się i dodała.- Wygląda na to, że będziemy musieli poczekać na ich przyjście. Mam nadzieję, że kapitan nie złapie przeziębienia... Hmm... Skoro nic nie wiadomo to może podzielimy się swoimi wyobrażeniami? Również na temat dlaczego trzymał to przez tyle czasu w tajemnicy...- zapytała a w jej oczach pojawiły się figlarne iskierki a na ustach zagościł złośliwy uśmieszek. Rini się zaśmiała widząc Ayame-Chan z takim błysku w oku. W sumie sama zastanawiała się nad tym nowym szeregowym. Może jakiś przystojniak ? W sumie naprawdę była ciekawa... i postanowiła się podzielić swoimi uwagami.
- Hmmmm... stawiam, że to będzie blondyn. Dosyć wysooooki, szczupły, o łagodnym wyrazie twarzy, może z lekka nieśmiaały, ale bez przesady. Przyda się kolejny blondyn w oddziale, my blondwłose musimy się trzymać razem ! - Zaśmiała się ponownie, spodobał jej się ten pomysł z tymi wyobrażeniami nowego szeregowca. I nie mogła się powstrzymać przed tekstem z blond włosami. Ale w sumie to najchętniej tak by to widziała. - Byle by to nie był mruk, z takimi ciężko jest fajnie porozmawiać ! Ale to będzie przystojniak, ja to wiem ! - Pokiwała lekko palcem, podkreślając swoje zdanie i zastanawiała się, jakie wyobrażenie ma Ayame-Chan. W sumie ten pomysł się coraz bardziej podobał z każdą sekundą. I zaczynała mieć niezły ubaw. Jej rozmówczyni poszerzył się uśmiech... O tak... Im więcej przystojniaków tym lepiej.
- Ja też mam nadzieję, że to będzie ktoś przystojny i dobrze zbudowany... Ale mam nadzieję, że nie będzie miał fioła na punkcie swojego wyglądu. Ale dla mnie może być szatynem albo brunetem... Blondyni bardzo często są nierozgarnięci. Nie będę miała też nic przeciwko białym włosom..- to powiedziawszy mrugnęła na towarzyszkę zawadiacko.
Yoko lekko wyszczerzyła swoje białe ząbki, to zdecydowanie robiło się zabawne. W sumie nie spodziewała się, że Ayame była aż tak zaciekawiona naszym nowym gościem. W sumie sama była i wcale się z tym nie kryła. Wręcz przeciwnie. I czuła, że dopiero najlepsze przed nią.
- Białe włosy ? Jak u Uki-Chana ? Nie spodziewałam się... - Tym razem to ona się zawadiacko uśmiechnęła, a mała aluzja w jej słowach była aż nadto słyszalna. Jednak szybko kontynuowała, nie czekając na odpowiedź. - Ja jednaaak pozostanę przy blondynie, ale brunet też brzmi fajnie. Zresztą najważniejsze jest to, żeby to był ktoś, na kim będzie można oko zawiesić ! Tylko pamiętaj... nie bądź nachalna, bo jeszcze panie w naszym oddziale się zrobią zazdrosne ! - Zaśmiała się lekko, już przestawała powoli nad sobą panować. Miała z tego ubaw, a jej zły nastrój uleciał, jak biczem strzelił. Tak... lubiła taką atmosferę. Wtedy mogła naprawdę się nacieszyć tym, co widzi i słyszy.
Ayame najpierw się tylko zarumieniła jednak później już płonęła szkarłatem.
- Hej mmmmo...mmmoment! To nie tak....! Ja tylko uważam, że białe włosy wyglądają dobrze u mężczyzny... I nie chodzi tu tylko o Kapitana! Spójrz na Shiro-cha... To znaczy Kapitana Hitsugayę na przykład! Po za tym co to za insynuacje...?-- zaczęła gubić się we własnych słowach. Postanowiła więc zmienić temat-A charakter? Ja uważam że pomimo, że będzie przystojny będzie bardzo chłodny i zdystansowany... Trochę przypominając z charakteru Kapitana Aizena... Tylko że nie tak miły jak on dla Momo-chan.
- Insynuacje ? Jaaakbym mogła... nic nie mówiłam, słowo ! - Z lekka cofnęła się, udając skruchę, której brak zdradzał jej znacznie szerszy niż poprzednio uśmiech. Trafiła w jej czuły punkt i jakoś to dało jej dziwną satysfakcję. Zastanawiała się czy pociągnąć ten wątek czy nie, bo bawiła się przednio. Ale w końcu pozostawiła to bez komentarza. Prawie. - Jakby co, mi mooożesz powiedzieć, nikomu nie powiem, słowo... Ekhm, w kaaaażdym razie nie chciałabym by byyył zbyt poważny. Ja bym osobiście chciała by był z lekka nieśmiały, jakoś mi się podobają chłopacy, którzy się rumienią. Aż takich chce się przytulić ! Albo by był rozmowny, najlepiej też zabawny i miły, chociaż trochę pooowagi też nie zaszkodzi... ale żeby nie był zbyt poważny. I tak właśnie stawiam - będzie to nieśmiaaały, ale bardzo miły i sympatyczny, gdy się go bliżej pozna. Tak uważam ! - Skończyła swój krótki wywód, uśmiechając się jak mała lisica i przyglądając się Ayame-Chan z figlarnym błyskiem w oczach. Było wyraźnie widać, że chętnie by powróciła do jednego tematu, który jej przyjaciółka starała się zmienić. Jednak nie była aż tak wścibska, więc nie mówiła tego na głos. Chociaż naprawdę ledwo się powstrzymywała.
Ktokolwiek znał czwartą oficer dywizji trzynastej nie poznałby jej z pewnością. Lekko zarumienione policzki, ręce splecione razem w swoistym tiku nerwowym, rozbiegane oczy... To rzeczy które nie widuje się u niej na co dzień o ile w cale... Czuła się właśnie jak małe dziecko przyłapane na podciąganiu ciasteczek z dzbanka stojącego w kuchni kiedy nikogo nie było. Jak mogła tak nierozważnie dobierać słowa?
- To bardzo miłe, że lubisz nieśmiałych chłopców... urocze... Trochę trudno mi w to uwierzyć zwarzywszy na to jak kochasz przygody... - zastanowiła się jednak przez chwilę i poczuła że jak piorun trafiła w nią świadomość, że opis mężczyzny prezentowany przez Rini bardzo przypomina charakter pewnego białowłosego brązowookiego kapitana... Ponownie zalała ją fala szkarłatu... Jak uwolnić się od tego tematu? - Rini skarbie... - urwała nie wiedząc co powiedzieć. "Mała" miała ją jak na dłoni...
- Mam Cię !! - Podniosła niespodziewanie głos, zaskakując biedną przyjaciółkę tym lekkim wybuchem. Jej uśmiech właśnie przypominał drapieżnego kota, który dopadł swoją ofiarę i przyparł do muru. A więc to tak wyglądało. Czuła, że coś jest na rzeczy. - Nooo.... przyznaję, że mnie przyłapałaś na małyyym kłamstewku. To nie jest do końca mój typ, to prawdaaa. Jednak... dowiedziałam się tego, co chciałam. I nie martw się, jakbym mogła Ci zroooobić coś tak niemiłego mojej przyjaciółce. Zresztą zazdrość do Ciebie nie pasuuuje. Ale nie martw się, to nie tak jak myślisz. Ale dziękuuuję, że mi powiedziałaś, to co chciałam wiedzieć. Ale przysięgam, że nikt się o tym nie dowie ! - Musiała przyznać, że ta mała podpucha była perfidna, ale naprawdę była ciekawa, czy jej zamysł był prawdziwy i po rumieńcach Ayame-Chan domyśliła się, że tak. W sumie przytuliła się do niej, ciesząc się tym, że jednak w jej przyjaciółce się kryje ta naprawdę niezwykła, bardzo nieśmiała strona. Chociaż miała wrażenie, że już wiedziała co teraz powie. A przynajmniej tak się jej zdawało. Sakano natomiast zatkało... Po raz pierwszy od nie pamiętała kiedy... zatkało ją... Modliła się... nie- błagała w duchu aby żaden inny szeregowiec nie podsłuchiwał ich rozmowy... Nerwowo rozejrzała się dookoła. Szeregowcy krzątali się w te i we wte wykonując polecenia zadane im wcześniej. Dzięki królowi duchów za to całe zamieszanie!
- Nie wiem o czym mówisz...-- wymamrotała pod nosem. Nie za bardzo podobało jej się to że ktoś odgadł jej mały sekret. Nigdy nawet przed sobą nie miała odwagi przyznać się do tego. Skrępowanie przez niedźwiedzi uścisk maskotki dywizyjnej było chyba jedyną przeszkodą na drodze do całkowitego zapadnięcia się pod ziemię i nie pojawiania się nigdy więcej na jej powierzchni. Najgorsze było jednak to że ten głupi rumieniec cały czas czuła na twarzy. Kapitanie- GDZIE PAN JEST DO CHOLERY?!- krzyczała w duszy. Niech ktoś to w końcu przerwie...

Z jednej strony się nie mogła przestać, chociaż stwierdziła, że chyba już z lekka przesadziła. Jednak nie spodziewała się, że Ayame-Chan jest aż tak... zauroczona. Tak, to chyba było dobre słowo. Chociaż mówiąc szczerze, sama też miała mały sekrecik w sobie. I dopiero teraz się zorientowała, w czym tkwił jej stan poirytowania dzisiejszym rankiem. Niespodziewanie się także lekko zarumieniła. Ta dziwnie intymna atmosfera była na swój sposób urocza.
- Wieeesz.... nie będę taka, też Ci coś powiem. Tym razem prawdę. A przynajmniej jej część - Powiedziała cicho, jakby spokojnie się szykując do tego, co ma do powiedzenia. W sumie sama chciała to komuś powiedzieć, a wyczuła, że to jest do tego dobra okazja. - Tak naprawdę lubię typ odważnych, pewnych siebieeee facetów. Ci, którzy się nie boją wyzwań i ryzyka. W sumie takich trochę... niegrzecznych, jednak mających w sobie coś sympatycznego i zawadiackiego. Tak to mogę pooowiedzieć. Jednak tkwi w tym mały haczyk - coś taaakiego... znalazłam. Powiedziała to cichutko, w sumie poczuła lekką ulgę. Przez chwilę stały w ciszy, nie odzywając do siebie ani słowem. W końcu jednak uśmiechnęła się szeroko, w swoim normalnym stylu.- Jednak... nie będe Ci psuć zabawy. Życzę powodzenia w odgadywaniu, nie jest tooo wbrew pozorom trudne. I momentalnie zamilkła, jakoś czując się znacznie lżej z tym, że o tym powiedziała. I musiała przyznać, że jednak była tym lekko zawstydzona. Chociaż wiedziała, że może jej w tej kwestii zaufać. Zresztą po cichu się w duszy zaśmiała, że jakby co miała małą kartę do zagrania w ręku jakby coś powiedziała. Ayame oczy przybrały postać dwóch wielkich monet. Czy one właśnie weszły w sferę zwierzeń miłosnych? Ayame zrobiło się ciepło na sercu. Dawno nie czuła że może z kimś na ten temat porozmawiać. To było niebywale miłe. Bardzo siostrzane niemal. Uśmiechnęła się szeroko. Yoko miała rację- jej obiekt westchnień nie trudno było odgadnąć.
- Sato- san prawda? Nie martw się ja też nikomu ani mru mru.- To powiedziawszy mrugnęła porozumiewawczo. Yoko kiwnęła głową na znak zrozumienia. Z oddali dało się słyszeć krzyki. Kapitan i "nowy" już się zbliżają. Ayame bardzo szybko doprowadziła tłum do względnego porządku i spokoju.
Wszystko ucichło, gdy zjawił się kapitan Ukitake, w śnieżnobiałym płaszczu, z wesołą miną. Był zupełnie inny, niż dzisiejszego południa, gdy dowiedział się o losie, jaki wkrótce ma spotkać Fausta – jednego z jego dawnych wychowanków. Spojrzał ze zebranych ciepłym wzrokiem, po czym powiedział donośnym, lecz spokojnym głosem.
-Jak wiecie, dzisiaj nasza dywizja świętuje. Wzbogaciliśmy się o kolejnego członka, o kolejnego towarzysza. w tym momencie Ukitake zakrył dłonią usta, po czym kaszlnął.
-Dla wielu z was niezrozumiałe może być to, dlaczego właśnie teraz, nie razem z innymi adeptami zaraz po ukończeniu akademii. Powinniśmy być dumni, Shinigami, którego za chwilę poznacie, ukończył naukę w nadzwyczajnym tempie, ukazując niesamowite zdolności. Jest prawdziwym mistrzem jak na swój wiek. Cieszę się, że razem z wami będę mógł go gościć w swojej dywizji.
Kapitan spojrzał się za siebie, po czym wskazał delikatnie dłonią, aby ktoś do niego podszedł. Po chwili ponownie odwrócił się w kierunku swoich Shinigami, bardzo licznie zebranej trzynastej dywizji. Zaczerpnął powietrza, po czym kontynuował.
-Proszę was, przywitajcie go ciepło. To dosyć nieśmiała osoba, niemniej od razu rozpoznałem w nim to „coś”. Na nasze szczęście – z ogromną radością i podekscytowaniem zgodził się na bycie jednym z nas, bycie członkiem trzynastej dywizji. W jego oczach jesteśmy czymś godnym naśladowania, prawdziwym autorytetem. Pokażcie, że tak jest naprawdę. Oto…
W tym momencie kapitan odszedł na bok, odsłaniając stojącą za nim sylwetkę. Młody chłopak rozejrzał się idealnie czarnymi oczami po wszystkich otaczających go Shinigami. Na jego niemal kredobiałych policzkach pojawił się rumieniec, kiedy powolnym krokiem maszerował przed kapitana. Jeszcze raz spojrzał na każdego nieśmiałym, przelotnym spojrzeniem, po czym ukłonił się głęboko w pół. Jego włosy były przystrzyżone niemal do zera, niemniej niemal na pewno były, podobnie jak oczy, bardzo ciemne. Na jego twarzy malował się delikatny zarost, coś na kształt małej koziej bródki. Szaty Shinigami niemal na nim wisiały, był bowiem straszliwie chudy.
-Jestem niezmiernie zaszczycony, poznając was wszystkich. To dla mnie niesamowite szczęście, stać się członkiem trzynastej dywizji. Mam nadzieję, że będę tak samo niesamowitym Shnigami jak wy wszyscy, z kapitanem na czele. – na te słowa Ukitake uśmiechnął się troskliwie w stronę najnowszego wychowanka.
Jego cichy głos był bardzo melodyjny, niemal kojący. Miał w sobie coś rozluźniającego i miłego. Uśmiechnął się nieśmiało, kiedy jego rumieńce osiągnęły kolor intensywnej czerwoności. Chudą, bladą dłonią chwycił się za szyję, najwyraźniej bardzo zmieszany.
-Jestem Soyer Blowloom i to dla mnie wspaniałe wyróżnienie, stać się jednym z was. –spojrzał na kapitana swoimi czarnymi jak noc oczami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:02, 23 Sty 2009    Temat postu:

”Pamiętaj, nie przynieś mi wstydu.”
Tylko te słowa krążyły mu w głowie, od samego rana, kiedy po raz ostatni wdział się ze swoim byłym mentorem. Nie zamierzał zawieść swojego rodu. Soyer był członkiem jednej z potężniejszej rodziny w Seireitei. To zawsze wiąże się z oczekiwaniami. Oczekiwaniami, którym musiał sprostać. Czasem zastanawiał się, jak to jest, mieszkać w Rukongai, dzień po dniu robić tylko i wyłącznie to, na co ma się ochotę, poznawać tylko tych ludzi, jakich się chce. Bez żadnych obowiązków, bez oczekiwań, bez odpowiedzialności, bez tego wszystkiego… każdy jego ruch, każde jego słowo powinno być doskonale wystudiowane. Nie był w tym za dobry. Wiele razy, praktycznie zawsze kiedy to tylko było możliwe, obserwował Shinigami, spacerujących i rozmawiających ze sobą. Uwielbiał ich obserwować, spoglądać na nich zza grubego szkła. Wyglądali tak poważnie, dostojnie, a mimo tego zachowywali spokój, rozluźnienie. Pomimo swojej ogromnie ważnej funkcji nie musieli uczyć się kilkudziesięciu rodzajów sztućców, retoryki, odpowiednich zachowań w odpowiednich miejscach oraz tego, jak dowodzić innymi. Byli grupą, zwartą i gotową. Grupą braci, coraz sobie bliższych z każdym dniem.

Marzył o takiej ucieczce. I już niedługo wszystko się ziści…

Jego ród chce, żeby był jednym z najlepszych Shinigami, pewnie nawet kapitanem. Sęk w tym, że żaden z Blowloomow nie nosił białego płaszcza już od niepamiętnych dziejów. On podobno jest „inny, z lepszymi predyspozycjami” od swojego kuzynostwa – ospałych, tłustych ludzi, którzy naprzemiennie jedzą i śpią, korzystając z przywilejów i możliwości, jakie daje im rodzina szlachecka. Jego te przywileje z jakiegoś powodu nie dotyczyły. Zamknięty w złotej klatce, dzień po dniu studiując ukrywanie samego siebie pod masą dziwacznych zasad i zależności, nazwanych potocznie „dobrym zachowaniem”. Właśnie dlatego tak dobrze wspomina okres w akademii. Tam czuł się… inną istotą, tak chyba można to nazwać. Bez ochroniarzy, którzy czuwali przy nim niemal przez cały czas, bez naciskającej guwernantki, bez tego niemal nieuchwytnego spojrzenia sług.. Był równy, nikt nie znał jego pochodzenia. Nikt nie musiał mu się kłaniać ani okazywać szacunku. Traktowali go tam jak brata, jak część prawdziwej społeczności, do której nie należał nigdy wcześniej. A potem słowa jego rodu naprawdę się sprawdziły. „Wyjątkowy…” – nauczyciele mówili podobnie. Niesamowita łatwość w nauce, wspaniałe zdolności fizyczne, opanowanie, taktyka, siła, zdolności magiczne… Niepozorny, cichy młodzieniec stał się w pewnym momencie sensacją akademii. Sensacją na tyle dużą, że wystarczyło kilka godzin od jego pierwszego wielkiego testu, aby stanął twarzą w twarz z ludźmi w białych płaszczach… Jego rówieśnicy właśnie w tym momencie zaczęli się od niego oddalać. Nie było to coś widocznego na pierwszy rzut oka, lecz Soyer doskonale potrafił odczytać ludzie humory i intencje z samych ich gestów czy mimiki. Jedna z niewielu nudnych lekcji, które w końcu zaowocowały. Ktoś mógłby powiedzieć „zazdrość”, inny „zawiść”. To było smutne, widzieć, jak jeden po drugim, ludzie, za których myślałeś, że możesz oddać życie, po prostu się oddalają. Nie wyrządziłeś im żadnej krzywdy, chcesz dla nich jak najlepiej… potrzebujesz ich, a oni mimo tego budują wokół ciebie mur, twardy mur nie do przebicia.
Spojrzał w górę, na jabłoń, pod którą siedział. To nie pierwsze lato, które przyszło mu przeżyć, ale jeszcze nigdy nie przeżywał tego tak intensywnie, wyrwany z ciasnego, okrytego złotem więzienia. Oparł głowę o pień, zamykając na chwilę oczy. Było mu tak dobrze… od dłuższego czasu czuł się jak więzień, który po niesamowicie długim wyroku w końcu wyszedł na wolność. Najlepsze w tym wszystkim było właśnie to, że uczucie nie przemijało. Otworzył powieki, gdy usłyszał hałas przed sobą. Melodyjny dźwięk kobiecego głosu przykuł jego uwagę. Znał ten głos. Coś w jego klatce piersiowej zadudniło. Była piękna. Piękna w ten słodki, kuszący, subtelny sposób. Miała krótkie, brązowe włosy i tak samo brązowe oczy. Poczuł, że jego serce bije szybciej. Widział ją kilka razy w akademii, jej czarna szata wybijała się na tle białych uniformów. Nie była jednak żadnym nauczycielem, jedyne, co robiła, to obserwowała uczni. A robiła to nad wyraz dokładnie. Soyer nie był nawet w stanie zliczyć, ile razy czuł na sobie jej spojrzenie, przenikające go na zewnątrz, niemal molestujące. Dziwne uczucie… jak gdyby ktoś chciał rozebrać go do naga samym wzrokiem. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkał – przelotne spojrzenia, niewypowiedziane słowa… arystokracja była pod tym względem o wiele subtelniejsza, nie taka… bezpośrednia. Niemniej po pewnym czasie… po pewnym czasie Soyer nauczył się akceptować to, może nawet lubić. Nie należał od osób, które się popisują, jednak przy niej… czuł, że powinien pokazać, na co go stać, co tak naprawdę potrafi. A podobno był w tym niesamowicie dobry.
Podnosząc się z wygodnej pozycji zarzucił worek ze swoimi rzeczami na plecy, po czym ruszył powolnym krokiem za jego dawną obserwatorką. Czuł się z tym dziwnie, niemal głupio. Prawda była w końcu bardzo prosta. On ją śledził. Czy kierowały nim dobre, czy złe pobudki, to nie było ani normalne, ani w porządku. Chociaż z drugiej strony… być może już nigdy jej nie zobaczy, w końcu ukończył akademię w przedterminowym czasie. Zabawne, sprowadzając wszystko do średnio romantycznej rzeczywistości, nawet nie znał jej imienia. Podrapał się z zażenowaniem pod ogolonej niemal do łysa głowie.
Soyer poczuł, że na jego twarzy pojawiły się rumieńce, niemniej szedł za nią dalej, mijając wielu niezwracających na niego uwagi Shinigami. Ciekawe, ile mogła mieć lat… do jakiej dywizji należy, czy jest przyjaźnie nastawiona? Może jest kimś na kształt selekcjonera? Wybiera młode talenty, później informuje o tym odpowiednich kapitanów? W każdym razie… była piękna. Szedł już tak blisko niej, że czuł jej zapach, ledwie unoszący się w powietrzu. Stokrotki? Nagle wydarzyło się coś, co dosyć boleśnie sprowadziło go na ziemię. Kobieta objęła ramionami mężczyznę w czarnym kimono, niemal rzuciła mu się na szyję. Shinigami był już w dosyć podstarzałym wieku, z siwymi włosami oraz małą brodą, wciąż szarą. Jego rysy były proste, ale ostre, oczy natomiast niesamowicie zielone. Przynajmniej wtedy, kiedy wlepiał w nią swój wzrok.
-Aka, ile miałem czekać? – głos starszego był spokojny i łagodny, niemniej było w nim coś bardzo męskiego. Coś, czego nie miał Soyer. Z zaciśniętymi pięściami oglądał całą sytuację, stojąc kilkanaście metrów od pary. Wszystko widział bardzo wyraźnie – rozmowę, śmiech, radość bijącą z jej oczu. Może to członek rodziny? W końcu jest o wiele starszy… Właśnie w tym momencie Soyer zrozumiał, dokładnie zrozumiał to, nad czym tyle czasu się zastanawiał. Na swoim własnym przykładzie w końcu poznał, czym tak naprawdę jest „zazdrość”, czym tak naprawdę jest „zawiść”. Wiedział, w końcu wiedział, jak czuli się jego towarzysze z akademii. Nic dziwnego, że mur był nie do przebicia.

Musiał przyznać, dzisiejszy dzień nagle przestał być kolorowy. Nie był już pogodny, ciepły, czuł się wolny, ale nie potrafił się tym cieszyć. Zawsze miał wszystko… w zamknięciu miał niemal wszystko, czego sobie zażyczył… tutaj, w prawdziwej Społeczności Dusz, nie tamtym sztucznym świecie, jest zupełnie inaczej. Rozejrzał się dookoła. Dopiero teraz to zauważył. Nikogo nie znał, nikt nie stał za jego plecami, nikt nie potrafił mu wytłumaczyć, co powinien teraz zrobić. Jeszcze kilka minut, i na zawsze zamknie jedną ze swoich dróg w życiu. Otworzy za to nową, zupełnie nową. Jeszcze chwila i stanie się to, na co czekał cały ten czas. Serce ponownie zabiło mu mocniej, jego chód odzyskał dawny wigor. Uśmiechając się do siebie od ucha do ucha, poprawił podróżną torbę zarzuconą na ramieniu. Trzynasty oddział… Musiał przyznać, że nie zastanawiał się nad tym długo. Wszystko dzięki kapitanowi Ukitake… z jakiegoś powodu go rozumiał, Soyer wiedział o tym. Może ma to coś wspólnego z pochodzeniem dowódcy trzynastego oddziału? Sam również wywodzi się przecież z arystokratycznej rodziny. Kapitan Ukitake… zdawał się być swoistym lekiem na barierę, jaką w akademii wytaczały wokół niego pozostali jego towarzysze. Otwarty, pogodny, uśmiechnięty… Od samego początku nabrał do niego głębokiego szacunku i sympatii.
-Już się bałem, że się zgubiłeś!
Na moście stał Shinigami, opierając się o barierkę, wpatrzony w stawik przed nim. Jedna z ryb wyskoczyła właśnie w powietrzu, ruszając swoim srebrzystym ogonem, kiedy spojrzenie mężczyzny w białym płaszczu spoczęło na Soyerze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nemo
Anna Maria Wesołowska



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 449
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: SSVD

PostWysłany: Nie 4:44, 25 Sty 2009    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Gęsta jak smoła ciecz zakołysała się w kubku, gdy wylądował na stole. Coś, co miało przypominać herbatę, nie wyglądało na nic innego, niż trochę rozmiękczonego błota. Istota usiadła naprzeciwko młodej Shinigami, kładąc drugi kubek, najwyraźniej swój. Chociaż z drugiej strony słodka świnka wymalowana na porcelanie raczej na to nie wskazywała. Wynaturzenie położyło obie ręce na stole, splątując wychudzone, nadzwyczajnie długie palce, jak na tak króciutkie ręce.

-Dlaczego akurat pierwsza, Nori Ishi? – jego ogromne, przekrwione oczy były utkwione w dziewczynie z ósmego oddziału z niesamowitą intensywnością, jak gdyby nic dookoła nie istniało, tylko ona.
-Hmm... Młoda spojrzała na potworka z góry, uśmiechając się chciwie. -Zagrajmy to więc inaczej. Pokaż mi je w takiej kolejności, jaką sobie ustalisz w swojej główce...a ja wtedy spróbuje zgadnąć kolejność. Lubisz hazard, prawda? Zamilkła, oczekująco spoglądając na oprowadzacza.

Jego oczy przez ten cały czas nie odrywały się od niej, nawet, gdy pił ze swojego kubka. Uśmiechnął się szeroko, ukazując fioletowo szare dziąsła. Postukał wolną dłonią o zarysowany, brudny blat, po czym powiedział, niemal rechocąc:

-Hazard? Ha… zard?

Istota podrapała się po głowie, po tych kilku włosach na białej, pomarszczonej skórze, jakie mu jeszcze zostały.

-Nie lubię hazardu, Nori Ishi. Moja czaszka jest większa, niż twoja, Nori Ishi. To twoja głowa jest malutka, Nori Ishi. Dlaczego akurat pierwsza, Nori Ishi?

Wydawałoby się to niemożliwe, ale jego uśmiech stał się jeszcze szczerszy, rybie usta odsłoniły jeszcze więcej pożółkłych, idealnie prostokątnych kwadratów.
-Jeśli Twoja czaszka jest większa niż moja, to musi być bardziej pusta. Panna przyłożyła dwa palce do własnej skroni, unosząc lewy kącik ust w niejakim uśmiechu. -Nie chce już pierwszej. To zbyt klasyczne. Wiedząc, że to pierwsza, przy oglądaniu następnych pomniejsze swój horyzont. Dlatego nie pierwsza.
-Bardziej pusta, Nori Ishi? Mówili, że jesteś mądra, Nori Ishi. Ocenili cię błędnie. Zapraszam, zapraszam!
Istota wstała od stołu, najwyraźniej zupełnie tracąc zainteresowanie młodą Shinigami. Wskazała jej wychudzoną dłonią, aby weszła do pomieszczenia, w którym jako jedynym było niesamowicie jasno. Sam został jednak na miejscu.
-Tam masz Shinigami, Nori Ishi. Po bezowocnych badaniach wyjdź tą samą drogą, Nori Ishi.
-...dlaczego bezowocnych?
-Skoro kapitan Mayuri nie dowiedział się niczego, dlaczego ty się czegoś dowiesz, Nori Ishi?
Nori nieznacznie drgnęła. Tutaj mógł mieć racje. Mogła zrozumieć, że Kyoraku coś pominie, Kuchiki, ale Mayuri...
-Hmpf...może po prostu nie chciał Ci powiedzieć. Ma chyba czaszkę większą niż Ty i ja, prawda?
Istota była już jednak zajęta czymś innym, podchodząc do jednej ze starych, drewnianych kredensów, wyjął arkusze zapisanego papieru, po czym zaczął je wertować.

Nori weszła do pomieszczenia, chwilowo oślepiona jasnością. Tutaj wszystko było inne niż w poprzednim pomieszczeniu. Kafelki były ogromne i śnieżnobiałe, sklepienie natomiast niesamowicie wysokie, niczym w ziemskich katedrach, kształtem przypominając łuk. Podwieszone żyrandole dawały niesamowicie jasne światło, które odbijało się od różnego rodzaju luster, przykrywających całą jedną ścianę. Druga z nich była zajęta przez ogromny, czerwony gobelin, z wyrytymi literami L i B. Na samym środku znajdowało się około 20 kamiennych płyt, z czego siedem z nich było zajętych. Ciała. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak zabrać się do pracy, niezależnie jak upiorną by ona nie była. Choć tak naprawdę, uczucie obrzydzenia u niej aktualnie nie występowało. W przeciwieństwie do zniecierpliwienia, co było raczej niezwykłą emocją na tą chwilę. Ale ona sama była osobą niezwykłą...być może, w świecie ludzi, byłaby właśnie pod opieką lekarza. Ach...tak czy siak, nie było człowieka w pełni zdrowego, tak samo jak niewinnego. Były tylko różne stopnie choroby i winy.
-Możemy więc...zacząć?
Tylko od kogo? Od czego? Tak jak powiedziała przewodnikowi, zabieranie się do tego od początku bądź końca jest spaczone; najlepszym wyjściem więc będzie zaczęcie od środka, a następnie opisanie wszystkich wniosków osobno, niezależnie od siebie, by potem je porównać, chociażby w formie tabeli...-Eh, mogłam kogoś sobie załatwić, kto sporządziłby wnioski ze mną...ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, tak...
Według kart przywieszonych do płyt trzecią zabitą był członek jedenastej dywizji. Podstarzały, ze słabością do sake i o niezbyt zadowalających wynikach, jak na wojownika. Znaleziony w slamsach, nikt nic nie widział, nikt nic nie wie. To tyle, jeżeli chodzi o tego "Kunaja". To, co leżało przed nią, wyglądało zupełnie inaczej. Krwistoczerwona breja rozciągniętych organów wewnętrznych zajmowała cały stół, piętrząc się ku górze. W porównaniu z innymi płytami, to "ciało" było zdecydowanie najgorzej zmasakrowane. Z jakiegoś powodu były to tylko organy oraz strzępy skóry i włosów. Gdzieniegdzie dało się doszukać błyszczących szkarłatem zębów czy paznokci. Dopiero po głęszej analizie dało się dostrzec kilka mniejszych kostek, równie czerwonych jak cała reszta. Co ciekawe, pomimo tego widoku w sali nie dało się poczuć żadnego swądu czy zgnilizny.
-Brak czegokolwiek o rzeczach przy nim znalezionych, co za brak profesjonalizmu!
Ciekawe, dlaczego jej nozdrzy nie atakowało nic, co powinno. Czyżby jakieś kidou, mające na celu uprzyjemnienie pracy personelowi? Zaraz, ciało które znaleźli też...A może ktoś, coś, obdarł ich nie tylko z mocy, duszy, ale też swądu, jaki generowali, w końcu zapach jest czymś unikatowym, mieszaniną istoty...-nie nie nie nie. Najpierw fakty, potem teorie spiskowe! Szczególnie, że było świeże.
-Coś znalazłaś? - jej rozmyślenia przerwał kobiecy głos za jej plecami. Ciszę w sali przerwał chód jakiejś osoby. -Spędziłam przy nich trochę czasu, wątpię, czy dojdziesz do czegoś więcej.
Młoda kobieta usiadła na skraju płyty, uśmiechając się do Nori. Poprawiła swoje zielone, długie do łopatek, falowane włosy.
-Jestem Shala, nowy zastępca kapitana w dwunastej dywizji. Miło mi cię poznać.
-...Rozumiem Z kamienną mimiką, ukrywającą zaskoczenie wizytą nowego gościa, Nori poprawiła okulary na nosie. -Łap. Tylko po to, by cisnąć bez ostrzeżenia w nową koleżankę czymś, co było jej wizytówką.
Shala złapała to bez problemów, nie odrywając oczu od młodej dziewczyny. Jej niebieskie, jasne i żywe oczy zwęziły się momentalnie w szparki.
-Nie jesteś zbyt rozmowna, co?
-Jeśli ktoś pochwyci moje zainteresowanie, to nawet za bardzo. Odłożyła notes na bok, po czym zaczęła zacierać ręce. -Nie będzie nagany za traktowanie tego miejsca jak prywatnego placu zabaw? "Ciskanie przedmiotów w pobliżu obiektów badawczych może doprowadzić do kolizji w wyniku której dojdzie do nieodwracalnych strat danych, przez co jest zakazane." Mniej więcej tak szła jedna z regułek.

-Właściwie… to przyszłam cię stąd wyprosić. – uśmiech ponownie zagościł na jej twarzy, gdy stanęła na nogi, podpierając się dłonią w biodrach. Była wyższa od okularnicy o kilkanaście centymetrów. Usta miała wąskie i niemal tego samego koloru, co skóra. Jej jasne policzki okrywały drobne piegi, tak samo jak nos. Była szczupła i zgrabna, nawet pomimo luźnego kimono.

-Twój kapitan niestety najwyraźniej nie poinformował cię o aktualnym stanie rzeczy. Kapitan Mayuri wpadł na trop. Dwunasta dywizja przejmuje dochodzenie. Reszta jest już niepotrzebna.

Shela oparła się plecami o płytę przypisaną Kunajowi, spoglądając badawczo w stronę młodszej Shinigami.

-Tam znajdziesz wyjście… – wskazała dłonią w kierunku za plecami Nori.
-Przyszłaś mnie stąd...wyprosić. Starając się zachować spokój, Ishi przymknęła oczy na chwilę, mimowolnie zaciskając pięści. -Trop. Tak. Wyłączność na śledztwo. Sięgnęła do swojego zeszytu. Tak naprawdę, mimo pozorów opanowania, narastała w niej wściekłość.-"Wiele jednoczesnych śledztw, do tego pełna współpraca wszystkich dywizji". Gdzie się to podziało? Ton, jakim mnie przywitałaś, sugerował że jeszcze chwilę tu zostane... Dokładnie! Nie możliwym było, by odsunięto ją tak łatwo! -Poza tym... Spojrzała chłodnie na Shele. -Na jakiej podstawie, mam Ci wierzyć?
Shela spojrzała na nią, unosząc lekko brwi.
-Na podstawie tego, że jestem wyższa rangą od ciebie, młoda... kimkolwiek jesteś. Dodatkowo znajdujesz się na terenie należącym do 12 oddiału, a więc jeżeli zaraz nie odwrócisz się na pięcie i nie wyjdziesz stąd, będę traktowała to nie jako przyjacielską pogawędkę, lecz naruszenie naszej prywatności. Uwierz mi, przez ostatnie wydażenia naprawdę nie należę do najspokojniejszych Shinigami.
Shela odwróciła się od niej plecami, spoglądając w jedno z setek luster rozwieszonych na niewiarygodnie wysokiej ścianie. Nori dopiero teraz zauważyła oryginalny element jej stroju, wcięcie na plecach sięgające kości ogonowej. Przez całe jej plecy rozciągał się piękny tatuaż, przedstawiający masę Pustych, wijących i kłębiących się. Pysk każdego z setek demonów przepełniał ból i cierpienie. Nad nimi błyszczał z kolei dmuchawiec, będący najwyraźniej źródłem owego bólu. Shela odwróciła lekko głowę, sprawdzając, czy wciąż tam stoi.
Dlaczego jej nie ufała? Czy dlatego, że w przeciwieństwie do oprowadzacza-który doskonale wiedział, kogo się spodziewać-nie miała pojęcia, kim jest? Z powodu sprzeczności z wizją, którą roztoczył przed nią kapitan? Dlatego, że nie mogła uwierzyć, iż zmiana zastępcy oddziału dwunastego umknął jej uwadzę, jej! Tej, która spędzała dni, żywiąc się plotkami i przetwarzając je na wykresy, przedstawiające najróżniejsze wersje konspiracji? Czy może, zwyczajnie, kierowała nią dziecięca zawiść, upartość, poczucie niesprawiedliwości, że gdy w końcu udało jej się zacisnąć dłonie na prawdziwej sprawie, prawdziwym CZYMŚ-jakaś panienka przychodzi i obwieszcza, koniec drzemania, czas do pracy? Rzuciła ostatnie rozpaczliwe spojrzenie na zwłoki, szukając w desperacji czegoś, co przykuje jej wzrok!
-Ale...dostęp do tego miejsca udzielił mi kapitan. Czy przywileju przyznanego osobiście przez kogoś takiej rangi nie może cofnąć tylko ktoś jej równy, osobiście? Niech Cię diabli... Poczerwoniała na twarzy, gdy zaczęła się wycofywać, chwytając rozbieganymi oczyma wszystko, co się dało. Czuła się...pokonana?
Shala nie odpowiedziała, ze splecionymi rękoma wpatrując się w lustro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin