Forum BleachFiction Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

PRZYJACIELE NA ZAWSZE
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Czw 23:10, 03 Kwi 2008    Temat postu: PRZYJACIELE NA ZAWSZE

Szare, gęste i ponure chmury ustąpiły miejsca nocnemu niebu, próżno było jednak szukać jakichkolwiek gwiazd. Świetliste punkty nie potrafiły przedostać się przez gęstą zasłonę ciemniejszych od nocy obłoków. Uliczki stały się mniej zapchane, Shinigami udali się do swoich kwater, dusze oddaliły się na spoczynek. Ciemność rozświetlały plamy ognistego światła rzucane z niemal wszystkich okien. Deszcz przestał padać, pozostawiając po sobie ogromne kałuże, wilgotne podłogi i zalane ogrody. Nigdzie nie dało się usłyszeć ani jednego szmeru, żadnych kroków ni rozmów. W Rokungai było jednak zupełnie inaczej. Hałasy, brzęki butelek, zboczone, sprośne przyśpiewki… mieszkaniec Społeczności Dusz mógłby
odnieść wrażenie, że to właśnie w nocy toczyło się tam życie, podczas gdy w dzień wszyscy spali, znikali z widoku wędrujących.



-Biedaczkowie… mam nadzieję, że rany się zasklepią… –chociaż noc w pełni dawała już o sobie znać, kapitan Unohana wciąż trwała w skrzydle medycznym, wraz z innymi Shinigami z medycznymi oznaczeniami. W korytarzu panował zmożony ruch, jak zwykle zresztą w tym miejscu. Świeżo upieczony adept sztuk medycznych ciągnął właśnie stół operacyjny na kółkach po korytarzu, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. On jednak najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy, zużywając coraz więcej siły na jak najszybsze przemieszczenie stołu, na którym leżał pacjent. Shinigami miał całą głowę zawiniętą bandażem, który w większości nabrał już czerwonej barwy. Zamiast lewej ręki miał jedynie zakrwawiony kikut, z którego wciąż kapała krew, pozostawiając za stołem operacyjnym szkarłatny szlak. Ranny krzyczał w niebogłosy, lecz nie dało się wydobyć z tego natłoku żadnych słów. Majaczył, najprawdopodobniej z bólu.

-Puści… – powiedziała Unohana, odprowadzając pomocnika oraz rannego wzrokiem, aż oboje nie znikli w słabo oświetlonym korytarzu. Całe pomieszczenie było uderzająco białe i czyste, nawet szkarłatny ślad był już zmywany przez kolejnego pomocnika.

-Ostatnio ich ataki się nasiliły. Nie wiemy jeszcze do końca, jak to zinterpretować, ale coś się dzieje. Zmienia się porządek rzeczy… – Kapitan mówiła spoglądając na mężczyzn przed sobą, choć jej słowa były bardziej głośnymi myślami niż próbą jakiejkolwiek komunikacji. Kobieta z gigantycznie długimi warkoczami przetarła delikatnie oczy, po czym ziewnęła, zasłaniając usta rękawiczką.

-Żadnych misji, przynajmniej przez kilka najbliższych dni. Nasze środki naprawdę potrafią zdziałać cuda, jednak nawet one potrzebują na to czasu. Powtarzam to każdemu z młodych, niestety, nie każdy chce tego słuchać. Pamiętajcie, drugi raz nie będziemy już w stanie ładnie poskładać tych samych miejsc. – wiekowa (choć wygląd temu zaprzeczał) pani kapitan mówiła z anielskim spokojem, spoglądając z lekkim uśmiechem na mężczyzn przed sobą, siedzących na ławeczce. Soyer Blowloom, Hageshii oraz Haishiro Jin byli obwiązani w rannych miejscach bandażami z dziwną maścią, która nie dość, że piekła jak diabli, to jeszcze nie pachniała zbyt przyjemnie. Hageshii miał dodatkowo usztywnioną rękę, Hishiro bandaż dookoła tułowia i na ramieniu, tak samo jak Soyer. W tym momencie każdy z nich wyglądał komicznie. Oczywiście, gdyby nie ich miny, pełne irytacji z powodu lekkiego, ale nieustępującego bólu i swędzenia.

-Bardziej już wam nie pomożemy. Wasze obrażenia nie były aż tak poważne. Przepraszam, ale muszę doglądnąć innych pacjentów. Dzisiaj przybyły do nas dwa ciężkie przypadki. Biedne dziewczyny…
Unohana oddaliła się, uśmiechając się na pożegnanie do rannych. W tym samym czasie dwóch pomocników wniosło na korytarz poczekalni rannego Shinigami z krwawiącą, pełną wbitych odłamków szkła twarzą.


SOYER BLOWLOOM


-Raczej nie będzie musiał narzekać na wzięcie u panienek… – powiedział Soyer, wstając z ławeczki w poczekalni, spoglądając z drwiącym uśmiechem na Shinigami z odłamkami powbijanymi w twarz. Nieco groteskowy widok, musiał przyznać.

-Spadam stąd, nic tu po mnie. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia… – rozprostował swoją rękę, po czym ponownie zgiął i zacisnął dłoń w pięść, sprawdzając sprawność swojego ramienia. Męczące drapanie wywołane przez tą cuchnącą maść, którą były nasiąknięte ich bandaże przyprawiał go o mdłości. Będzie się musiał tego pozbyć, jak najszybciej. Shinigami wyszedł zdecydowanym krokiem na zewnątrz. Rozejrzał się, po czym obrał zamierzony kierunek. Rokungai. Ktoś tam powinien na niego czekać.



Jak to kurwa nie widziałeś!? – Soyer podniósł karczmarza za fartuch w powietrze. Był szczupły, jego ręce były szokująco chude, zrobił to jednak bez problemu.

-Shinigami, kobieta, zajebiste nogi, małe piersi, płomienne włosy!
-Panie, naprawdę jej tutaj nie było. Czasem wpada, przesiaduje wtedy całymi godzinami, jednak nie dzisiaj. Dzisiaj jej nie było. Przyrzekam na swoje życie! Tłusty właściciel przybytku był cały spocony. Śmierdziało od niego alkoholem i smażonym jedzeniem. Jego ubranie pełne było plam, zarówno od potu, jak i od kuchennego brudu.

-Jak gdybyś jeszcze je miał! – Blowloom rzucił spaślakiem o przeciwległą ścianę. Ten uderzył o nią z jękiem, po czym upadł na ziemię, gdzie wycofał się na klęczkach w kierunku kąta, po czym przyjął pozycję obronną, zasłaniając się rękoma. Shinigami stąpał po pobitych ciałach pozostałych pijaków, których musiał położyć najpierw, zaraz, kiedy po raz pierwszy podniósł głos na barmana. Lojalna banda skurwysynów, musiał przyznać. Żeby nie bać się zaczepić Shinigami…Soyer stał dumnie nad grubasem przypominającym teraz zaszczute prosie, tłuste, drżące i przerażone. Ostrze wysunęło się z jego rękawa, kąpiąc się w błysku księżyca, wpadającego do pomieszczenia przez rozbitą szybę. Powietrze przeszył świst, ręką opadła bezwładnie obok właściciela, ruszając się w spazmach. Krew trysnęła, tworząc na ziemi szkarłatną plamę.

-Moja ręka!!! Moja pierdolona ręka!!! Ty skurwysynie!! Czego ode mnie chcesz!! Powiedziałem Ci prawdę! Pierdoloną, CAŁĄ PRAWDĘ!!! –Krzyczał karczmarz ze łzami w oczach, trzymając się za krwawiący kikut, który jeszcze nie tak dawno temu był tłustą ręką. Teraz zostało po niej raptem kilka centymetrów pod łokciem. Mówił prawdę. Karczmarz mówił prawdę. Istoty śpiewają jak z nut, gdy stracą coś cennego, ale odkryją, że mogą stracić jeszcze więcej. Grubas nie mógł wiedzieć, że święte ostrze Bogów Śmierci potrafi ciąć duszę tak samo dobrze, jak Pustych. Oni sami nie byli w stanie wyrządzić sobie większych krzywd. Co innego Shinigami… Schylił się nad skomlącym „zwierzęciem”, po czym silnym ruchem chwycił jego czoło w swoją dłoń, następnie zaczął nim bić o ścianę tak długo, aż nie usłyszał głuchego pęknięcia, aż nie zobaczył gęstych stróżek spływających do dołu po ścianie.

-Skurwiele. Gdzie jesteś… powiedział bardziej do siebie, robiąc sobie drogę ku wyjściu poprzez kopnięcie jakiegoś truchła. Nie zabił pozostałych bywalców tej speluny, jedynie karczmarza. Nie przejmował się świadkami. Pijani degeneraci… czy jest ktoś, kto uwierzy w ich słowa? Był zbyt szybki, aby ktokolwiek z nich był w ogóle w stanie zauważyć jego twarz. Założył na głowę kaptur swojego czarnego, długiego i masywnego płaszcza, który zabrał wstępując po drodze do swojej szlacheckiej posiadłości. Wyszedł przed budynek, spoglądając w księżyc, który pokazał się chwilowo pomiędzy czarnymi obłokami. Znajdzie ją, wcześniej czy później. Ruszył przed siebie, ciągnąć końcówkę ciemnego płaszcza bo zabłoconej ziemi. Haraka nie miała dzisiaj szczęścia. Jego zmysły były bardzo czułe. Wystarczy dłuższy spacer po Społeczności, aby w końcu odnaleźć jej trop...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Czw 23:26, 03 Kwi 2008, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freak




Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 0:53, 04 Kwi 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Hageshii przebywał właśnie w skrzydle medycznym, kiedy w końcu do niego dotarło jak bardzo nie znosi w nim przebywać. To było niezwykle irytujące. Miał nieznośne, nieustępliwe wrażenie, że marnuje tutaj swój czas, który przecież mógłby przeznaczyć na coś o wiele bardziej konstruktywnego. W dodatku zostało mu polecone, by przez kilka następnych dni nie wyruszał na żadną misję. To był czynnik, który denerwował najmocniej. Doskonale był świadomy tego, jak bardzo jest przydatny żołnierz, który nie może spełniać swojej roli. Przez moment popadł w swego rodzaju stagnację i miał wrażenie, że wręcz przyrósł do tej jednej ławeczki, na której siedzieli wszyscy. Potłuczeni, poobijani, zmordowani ostatnią przeprawą. Nie było to zaskakujące, nic z tych rzeczy... jedyne, co chodziło mu po głowie to fakt, że mogli tego nie przeżyć w niemal równym stopniu. Trochę szczęścia, nie ma co marudzić. Całe to "życie" toczy się dalej. Po tej misji będą następne. A po nich następne. Wszystko miało tu swój porządek i rytm. Tylko tacy pokroju zdrajcy Aizena byli w stanie przerwać to pasmo. Nic dziwnego. Zdrada najczęściej nadchodzi niespodziewanie, ale i tutaj były wyjątki. Można było wyczuć niektóre intencje zgoła wcześniej, przewidzieć niektóre rzeczy. Jednakże te rozmyślania odłożył na półkę oznaczoną "potem, teraz niepotrzebne". Najważniejsze były w tym momencie słowa kapitana oddziału czwartego. Tym również nie był zaskoczony. Ich obrażenia nie były zbyt głębokie, jeśli je porównać do innych aktualnie przebywających w tym samym miejscu. Ataki się nasiliły, coraz więcej rannych. Coraz więcej poważnie rannych, nieco mniej śmiertelnie rannych. Na końcu, w z pewnością, mniejszej liczbie - zabitych. Liczbę tych ostatnich starano się skutecznie zmniejszyć, a jednak... nie da się tego uniknąć. W całej znanej historii prawdopodobnie nie znalazłby się przypadek, w którym kilkanaście starć zakończyłoby się bez ofiar. Bywa.
Posmarowali mu prawie całą rękę dziwną maścią, po czym usztywnili gipsem. Miał jeszcze opatrzoną klatkę piersiową i kilka pomniejszych ran. Przeszkadzało mu to. Jednakże nie miał zamiaru tego zrzucać zbyt wcześnie. Liczył się z tym, że jego efektywność może spaść i to poważnie, jeśli tylko nie wyleczy tych ran w rozsądnym stopniu. Jednak z drugiej strony nie mógł pozwolić na to, by zaniedbanie formy również się do tego przyczyniło. Czynników było dużo, wypadkowa mogła być tylko jedna. Należało tylko znaleźć w tym złoty środek. Był w trakcie szeroko pojętych rozmyślań na ten temat, gdy właśnie w tym samym momencie pani kapitan zdecydowała się ich opuścić. Miał zamiar wstępnie wstać, by przynajmniej zachować trochę szacunku wobec starszego stopniem, nie zdążył już jednak tego zrobić. W to miejsce natomiast zobaczył Shinigami z powbijanymi kawałkami szkła w obrębie całej twarzy. Widok nie był zbyt przyjemny, co tu dużo mówić. Tamten zawsze mógł trafić gorzej. Posiadanie puzzli zamiast twarzy miało ten plus, że przy odpowiednim wysiłku grupy medycznej - wszystko złoży się do kupy i nie będzie znaku. No, może trochę. Nie da się tego wykluczyć. Cóż.
Swoją opinię na ten temat postanowił jednak wypowiedzieć chudy Shinigami. Nie było jednak sensu podejmować polemiki, zwłaszcza, że zamierzał najwyraźniej opuścić towarzystwo ludzi, których nie miał prawa znać. Najwyraźniej ktoś tu zapomniał o rozkazach. Tę małą niesubordynację można było jednak pominąć. W sumie nikogo prócz nich tutaj nie było. Patrząc jednak na to inaczej - ryzyka również należało uniknąć, jak tylko to jest możliwe, toteż Hageshii wstał. Ruszył się z mozołem z miejsca, zakładając swoje Zanpakuto na plecy. Dzisiaj i tak miał dość wysiłku. Dość, by zachować sprawność. Nie należało się forsować, zwłaszcza w obliczu tego, że ranem powinni być przygotowani na spotkanie z generałem Yamamoto. Cóż. Postanowił jednak wrócić, i nie kłaść się od razu. Miał zgoła inny plan. Trochę sake w samotności nie zaszkodzi. O tej porze gorąca kąpiel na powietrzu oraz butelka dobrego alkoholu (szkoda, że pitego do bezgwiezdnego nieba - mówi się trudno) potrafi zdziałać większe cuda, aniżeli różnego rodzaju maści, czy inne lecznicze cuda. Najzwyczajniej liczyło się nastawienie. Dobrze, że nie był cały w bandażach, inaczej nawet z kąpieli musiałby zrezygnować. Przynajmniej jedna rzecz na plus. Co tu dużo mówić. Nie mówiąc nic, ani też nie oglądając się za siebie ruszył w kierunku swojej własnej kwatery - nad wyraz skromnej, a mimo to sprawiającej wrażenie zaniedbanej. Planował spędzić wieczór na kształtowaniu "pozytywnego nastawienia". Uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem.
To był genialny sposób na przyśpieszenie gojenia ran.
Może już nawet nie będzie tak cholernie piekło.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Freak dnia Pią 1:13, 04 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 22:26, 05 Kwi 2008    Temat postu:

Haishiro Jin

Wszystko go bolało... bólu jednak nie dało się oszukać - musiał swoje odcierpieć. Powoli się podniósł, cóż... przynajmniej odzsyskał w miare kontrole nad własnym ciałem i jego manewrowością. Podziękował medykom - w przeciwieństwie de reszty XI szanował ich pracę - po czym opuścił budynek kierując się do swojej kwatery. Miał mało czasu więc się śpieszył w miare możliwości. W końcu doszedł do miejsca w którym zazwyczaj nocował - jednym z baraków. Przekroczył próg.

[kilka godzin później]

Jin obudził się z pędzlem w jednej ręcę i plamą niebieskiej farby na twarzy. Podniósł się powoli - jeszcze czuł ból po wczorajszej akcji - po czym spojrzał na swoje dzieło umiejcowione na płótnie. Obraz przedstawiał wioskę pełną śnieżnobiałych budynków otoczoną murem za ktorym nie było nic - zupełnie jakby pustka. Pod wioską znajdowała się ogromnych rozmiarów nietypowa "ręka" która chciała jakby złapać osadę by ją zmiażdżyć cała swoją potęgą. Dla zwykłego shinigami ten obraz nic nie mówiłby, ale dla uczestnikó wczorajszej wyprawy ten obraz mówiłby aż za wiele. Cóż... malarstwo i muzyka były jego sposobem na przekazywanie swoich przemyśleń...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez famir dnia Sob 22:27, 05 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 1:25, 06 Kwi 2008    Temat postu:

GAMEMASTER

-Wrócili. – echo rozległo się po ciemnej, nieoświetlonej sali. W pomieszczeniu nie paliła się ani jedna świeca. Mrok był nieprzenikniony.
-Nareszcie. Już się martwiłem, że coś się stało. – odparł drugi, o wiele grubszy głos, po czym kontynuował: - Czas zacząć działać. Pamiętajcie, wszyscy postępujemy według planu. Nie może być słabego ogniwa.
-Ale ja naprawdę nie chce go zabijać.
– wtrącił się młody, dziewczęcy głos, po czym otrzymał odpowiedź od przedmówcy.
-Przykro mi, ale oboje wiemy, że na to jest już za późno. .
Drzwi otwarły się z sykiem, wpuszczając do środka oślepiające światło księżyca.
-Wybaczcie za spóźnienie, moi drodzy. Miałem drobne problemy ze zniknięciem. To co, bierzemy się do pracy? –w przejściu stała humanoidalna istota oświetlona białym, nieskazitelnym, rażącym światłem . Uniform Shinigami powiewał, napędzany siłą nocnego wiatru.
-Najwyższy czas. – zawtórowało mu kilka pozostałych głosów. Cienie w pomieszczeniu poruszyły się niespokojnie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SOYER BLOWLOOM

Z powrotem był opanowany. Zabił duszę, jednak musiał jakoś odreagować. Naprawdę nienawidził, jak coś psuje mu plan. Mógł dostawać po pysku, mogli go kroić, wypruwać i łamać, ale nigdy nie zmieniać jego planów. Wtedy robił się naprawdę nieobliczalny. Soyer już dawno zauważył, że sumienie miało go w dupie już od dłuższego czasu. Najwyraźniej spakowało manatki i się wyniosło, widząc jego poczynania. Tak, to nie było pierwsze zabójstwo na jego koncie. Nigdy nic poważnego, niemniej musiał uważać na swoje stany emocjonalne. Nawet pomimo jego pozycji jako szlachcica przed Yamamoto i tak wszyscy odpowiadali tak samo. A nie chciał stanąć z nim oko w oko za wszystkie swoje poczynania. Co prawda, uratował równie dużo osób, jednak nie przykładał do tego wagi. Był skurwysynem jakich mało. Nie powinien zostać Shinigami. To musiała być pomyłka losu, błąd Stwórcy. Cóż, on się nie zmieni, wielu natomiast na tym ucierpi. Być może tak właśnie ma być.

Nadal nie potrafił wpaść na trop Haraki. Był już koło lokacji tych świrów z naukowego, nie wyczuł tam jednak żadnego śladu po ich przełożonej. W barze też jej nie było, podobnie jak w kilku kolejnych. Każda minuta przyprawiała go o większą irytację, choć, jak już wcześniej analizował, wciąż był opanowany. Musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie był na tak długim spacerze. Tak długim i tak wyczerpującym – trzeba dodać. Ciągłe skupienie w poszukiwaniu wybranych śladów reiatsu to naprawdę męczące zadanie. Na całe szczęście wykonalne.

Sam już nie wiedział, czy lepiej trafić to łóżka z tą dziwką, czy spróbować ją zabić od razu. Jej ignorancja przyprawiała Soyera o mordercze skłonności, niemniej był pewien, że jedno spojrzenie na jej tyłek i nogi całkowicie zmieni sprawę. Kilka butelek sake jak gdyby słysząc jego myśli zabrzęczało w kieszeni czarnego, ogromnego płaszcza z kapturem. Standardowa procedura. Alkohol rozwiązuje usta u mężczyzn równie szybko, co stroje u kobiet. Soyera przeszła jednak dziwna myśl. Czy…aby na pewno jest sama? Czy aby na pewno sama upija się w jakimś kącie, bez żadnego towarzystwa. Jednego, dwóch jest jeszcze w stanie znieść. Szybko by się z nimi rozprawił. Nigdy nie można przewidzieć jednak prawdziwego stanu sytu…
ZŁAPAŁ!
W końcu ją wyczuł. Coraz wyraźniej i wyraźniej, aż niemal namacalnie czuł jej reiatsu. Uśmiech, tak samo parszywy jak podły i zadowolony pojawił się na jego kościstej twarzy. Na to czekał, trudy jego wędrówki w końcu zostały wynagrodzone. Soyer ruszył dziarskim krokiem przed siebie. Jakie było jednak jego zdziwienie, kiedy nagle znalazł się w rewirze oddziału piątego.
-Co ta kurwa tutaj robi? -zadał sam sobie pytanie. Nagle jego ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
-Piąty oddział… ten dureń, któremu uratowałem życie… Cóż, zdaje się, że była to praca na marne… – zaszeptał sam do siebie, po czym wolnym krokiem ruszył w kierunku budynku. Wykonał ruch nadgarstkiem. Musiał się upewnić, pomimo wszystko. Ostrze jak zwykle było na swoim miejscu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Henshu dnia Nie 1:29, 06 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freak




Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 1:42, 06 Kwi 2008    Temat postu:

Hageshii & Serito

Spokój. Teraz on był najważniejszy.. Kąpiel w łaźni należała do czynności które pozwalały Seritowi odprężyć się po każdej misji. Większość problemów odchodziła wówczas na boczny tor. Tym razem los sprawił mu niespodziankę, w postaci Shinigami. Nie był to jakiś zwykły szeregowiec, którego mógłby spławić - od razu rozpoznał w nim członka drużyny Abi.
~" Hmmm, w sumie nic się nie stanie jeśli zamienimy parę słów ..."
Hageshii spokojnie wszedł do niewielkiego kąpieliska. Dla niego również był to jeden z lepszych sposobów na "relaks", o ile można to tak nazwać. Jednak nie był to jedyny wagowy czynnik. W ręku niósł butelkę najlepszej sake, jaką tylko mógł znaleźć u siebie. Co tu dużo mówić, chciał spełnić swoje wcześniejsze plany. I obecna sytuacja była tego zwieńczeniem. Wyszło jednak, że czegoś nie uwzględnił. Ktoś go uprzedził. Spojrzał lekko zdezorientowany na znajomą twarz. W tym momencie zaczęły nim targać wątpliwości. Stoczył ze sobą krótką, wewnętrzną batalię, po której stronie opowiedziały się dwie osobliwe natury Shinigami. Ciekawe, czy lepiej byłoby zignorować owego, będącego tutaj wcześniej, znajomego, czy dać sobie z tym chwilowo "spokój" i postawić na to, że "i tak nikt nie słucha". Uniósł lekko brwi i wszedł do wody. Gorące źródła zadziałały niemal natychmiast, dając genialny w swej prostocie skutek. Mięśnie, napięte przez długi czas, zaczęły się rozluźniać. Tak samo jak nastrój. Hageshii nie odzywał się chwilowo ani słowem. Odstawił butelkę na skraj kąpieliska, po czym zamknął leniwie oczy. Odpoczywać można było na wiele sposobów... lepiej nie sięgać od razu do butelki. Nie natychmiast.
- Yo. Widzę, że odpoczynek przy gorących źródłach jest znany także Tobie. To dobrze. Po co szukać kłopotów w slumsach, skoro są powszechnie dostępne miejsca jak to na przykład. - monolog Serita urwał się nagle - Bez obrazy, ale wolałbym nie iść na tą misję, nie walczyć ramię w ramię z tymi ludźmi którzy dzisiaj zwyciężyli Menosa. Jutro nam się oberwie za to tak czy siak.
Hageshii otworzył oczy i bardzo powoli przeniósł spojrzenie na siedzącego niedaleko. Wolał uniknąć takich sytuacji, a jednak. Same na niego trafiały. Westchnął bezgłośnie pod nosem i spojrzał na zachmurzone niebo. To mu nie pomogło zebrać wszystkich myśli. Jednakże słowa były adresowane wyraźnie do niego, toteż... on sam mówiąc bardzo niewiele znał wagę każdego słowa. Lepiej było nie ignorować tych zaadresowanych, zwłaszcza, jeżeli wokół nie było nikogo więcej. Kiwnął nieznacznie głową.
-Cenię sobie swoją ciszę i spokój... - przerwał na chwilę - Jeżeli po nie musiałbym przejść się do slumsów, zapewne nie byłoby mnie tutaj.
Tutaj urwał. Sytuacja szła niepomyślnie. Jednak członek trzynastego oddziału poruszył temat, który w sumie nie powinien być poruszony.
-Skoro tak mówisz. - zaryzykował - Dla mnie to tylko kwestia rozkazów.
Serito także wolał spokój od jeków i krzyków karczemnych. Nie oznaczało to, że był samotnikiem. Nie. Osoba oceniająca go w sposób powierzchowny mogła odnieść takie wrażenie, jednak każdy kto poznał go bliżej wiedział, że to po prostu pozory. W momencie gdy miał pewność, że może być szczery i otwarty stawał się całkiem inną osobą. Cisza oznaczała dla niego monotonność, nudę.
-[i]Rozkazy mówisz ? Ech. Według mnie nie ma problemu jeśli uznaje się to, co narzuca nam dowództwo jako coś koniecznego, sprawiedliwego. Nie będę narzekać na tą misję - wróciłem cały i zdrowy. A zresztą... tym będziemy martwić się jutro, składając raporty. Zamierzasz otworzyć tę butelkę w ogóle ? - słowa Serita były pozbawione emocji. Jego wzrok spoczął na butelce z datą starszą od jego urodzin.
Członek oddziału jedenastego uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. On wolał być sam. W gruncie rzeczy nie znał niczego więcej, ale było mu z tym zaskakująco dobrze. Nie było sensu wyszukiwać niczego w ludziach, którzy przecież zawodzili. Miał w pamięci od cholery przykładów, którymi dosłownie mógłby sypać. Nie nauczył się naprawdę wszystkich zależności. Wolał też nie odzywać się, nie lubił mówić za dużo. W gruncie rzeczy i tak nie mówił niemalże niczego. Z tym również czuł się, o dziwo, dobrze. Z drugiej strony jednak to było rzeczą ludzką, w pewnym sensie - normalną. Jego rola w tym momencie się zmieniła, stał się rozmówcą. Do tej roli też musiał się dostosować, a mimo to znaleźć czas na wnikliwą analizę tego, jakim człowiekiem jest Serito. Przechylił głowę w tył, tylko po to, by zaraz ją wyprostować. Wyprostował nogi i oparł się łokciami o kraniec zbiornika.
-[i]Pewnie.[i] - stwierdził, sięgając po butelkę.
Resztę wieczora spędzili nie wypowiadając ani słowa. Było to całkiem osobliwe, jak na towarzyszy broni. Zapewne, gdyby to był kto inny niż Serito i Hageshii, to nie obyłoby się bez śmiechu, czy też normalnej, poważnej rozmowy. Wiadomo jednak, że słowa są bardzo słabym przekaźnikiem w komunikacji. Zdecydowali się na wspólne picie, chociaż żaden z nich nie przesadził. Drobnymi łykami opróżnili jedynie połowę butelki. Reszta zapewne czekała na lepsze czasy, albo przynajmniej jakąś okazję. Obaj czuli się znacznie lepiej, dzięki kojącym właściwościom zwykłej (!) gorącej wody.
Hageshii szukał pozytywnych skutków tego spotkania. Nie doszukał się ich wielu, jednak w dziwny sposób nie przeszkadzało mu to. Przynajmniej nie był to czas zaprzepaszczony w inny bezproduktywny sposób. Teraz liczył się odpoczynek, tylko po to, by nie spadła efektywność.
Obaj zgodnie odeszli bez słowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lina
Pokaż zdjęcie



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie

PostWysłany: Nie 14:09, 06 Kwi 2008    Temat postu:

Jej powieki pomału się otworzyły, porażając jej słabe nerwy oślepiającym światłem. Odruchowo podniosła rękę do oczu, zasłaniając się przed uciążliwymi promieniami. Nie mogła. Jakie było jej zdziwienie, kiedy nie mogła poruszyć ręką. Jej mięśnie zadrgały chwilę, po czym opadły, pokonane własną słabością. Nagle zaczęła boleć ją głowa, pulsujący ból przeszedł przez całą jej czaszkę. Czuła się, jak gdyby zaraz miała eksplodować jej głowa. Wraz z bólem powróciły wspomnienia. Misja… jaka to była misja… Karakura! No tak. Drużyna. Shinigami… Pani Haraka Abi! No tak, no tak…
Zaczęła sobie przypominać każde wydarzenie. Do momentu, aż dziwna, tajemnicza osoba w białym stroju i kościstej masce ich zaatakowała. Pamiętała, jak znęcała się nad nimi. Ale co oni tam robili? No tak, bronili anteny. Potem..potem jakiś ból. Użyła zaklęcia… potem widziała już tylko źdźbła trawy. Upadła. Zasnęła. A teraz jest tutaj. Jej wzrok powoli wracał do stanu „jako takiej używalności”. Wiedziała, co świeciło nad nią. Niezliczoną ilość razy sama stała przy tych lampach, oglądając obiekty badań. Dedukcja nie należała do najcięższych, najprawdopodobniej znajdowała się w skrzydle medycznym.
Obok niej coś się poruszyło. Lina zwęziła oczy w szparki, aby przyjrzeć się postaci obok siebie. Momentalnie przeszył ją dreszcz. Sama kapitan Unohana siedziała przy jej łóżku!

-Witaj kruszynko. W końcu odzyskałaś świadomość. Nie, nie podnoś się jeszcze. Przyzwyczaj swój organizm. Spokojnie, rozluźnij się. Byłaś bardzo zmęczona. Najwyraźniej przekroczyłaś swój limit. Nie możesz tak szastać swoją duchową energią, pamiętaj o tym.
Kapitan spoglądała na nią ciepłym, przyjaznym wzrokiem. Naprawdę kojące działanie. Faktycznie się rozluźniła. Dopiero teraz doceniła delikatny puch, ciepłe nakrycie.

-Pani kapitan, długo tak leżałam? –kompletnie straciła poczucie czasu.

-Trochę ponad godzinę, nie tak długo. Jest tutaj jeszcze druga osoba. Zdaje się, że z waszej grupy. Potwierdzasz?
Lina podążyła za wzrokiem pani kapitan. Niedaleko niej znajdował się drugi stół operacyjny, na którym leżała… Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie. Pokiereszowane, zmasakrowane ciało było przecież… Ale co się stało… nie pamiętała. Krótka chwila wystarczyła na przebłysk pamięci. Wysłała ją w celu wsparcia dla drugiej grupy!!

-Czy ona żyje?! – Lina poczuła ukłucie w sercu. To przecież ona ją tam wysłała.

-Żyje, jeszcze. Życie ulatuje z niej jednak z każdą chwilą. Jej stan pogarsza się z minuty na minutę. Nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Przykro mi.
Lina poczuła się dziwnie. Nie mogła się przecież obwiniać. Dlaczego w takim razie to robiła?! Ponownie spojrzała w kierunku Nobu, ale nie potrafiła wytrzymać, spoglądając na pokiereszowane ciało. Wydawała się być tak delikatna…. Z rozmyślań wyrwał ją głos kapitan.

-Twoje rany zostały już wyleczone, zajęliśmy się nimi, kiedy byłaś nieprzytomna. Widzę, ze twoje siły już powróciły. Powinnaś udać się do swoich kwater, tam odpocząć.
Lina była w lekkim szoku. Gdyby kazała jej wyskoczyć przez okno, też by to zrobiła. Wstała, ale momentalnie zaczęło kręcić się jej w głowie. Usiadła na skraju łóżka, uspokoiła się, po czym ponownie wstała. Chwiejnym krokiem podeszła do drzwi od pomieszczenia, w którym się znajdowała.. Chwyciła za klamkę, drzwi jednak nie drgnęły. Spróbowała drugi raz. Potem trzeci i czwarty. Drzwi były zamknięte. Zdezorientowana spojrzała na kapitan, która spokojnie siedziała na krześle. Unohana spojrzała na nią przewiercającym spojrzeniem, zupełnie niepodobnym do przemiłej pani kapitan.

-Ale najpierw chcę wiedzieć, co takiego wydarzyło się podczas twojej misji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lina dnia Nie 14:11, 06 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
GameMaster
Administrator



Dołączył: 30 Mar 2006
Posty: 416
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie Zdrój

PostWysłany: Nie 16:11, 06 Kwi 2008    Temat postu:

No i można było powiedzieć, że wygrał na loterii. Seksowna pani szefowa zgodziła się iść z Nim do Niego! Nie wiedział, co powinno go bardziej cieszyć: obecna sytuacja, czy fakt, że wychuśtał Soyera. Ująwszy ją pod rękę, poprowadził do baraków oddziału piątego. Nie zamierzał wcale wykorzystać jej, kiedy będzie pod wpływem alkoholu. Po
części był romantykiem, aczkolwiek nigdy by się do tego nie przyznał. Chwilę później
dotarli do baraków.
Pomieszczenia oddziału piątego prezentowały się dużo lepiej, niż te innych oddziałów. Nie było czuć wszechobecnego zapachu szczyn i rzygowin, za to można było odczuć miły zapach lasu z podjeb... pożyczonego odświerzacza powietrza z ziemi. Tak, jedynym powodem do ratowania ludzi były ich wynalazki. Pokój obecnie zajęty był przez kilku shinigami, którym Shideharu skinął głową. Od razu zrozumieli aluzję i wstali, puszczając mu oczka i wyszczerzając się z uniesionymi kciukami do góry.

-No, to całe pomieszczenie to i niżej należy teraz do nas.-

Powiedział białowłosy. Wiedział, że będzie musiał im potem odpalić po flaszce, ale całokształt był tego zdecydowanie wart.

Haraka spojrzała z uśmiechem na pozostałych Shinigami, którzy, uśmiechnięci od ucha do ucha powoli wycofywali się, rzucając przy tym masę spojrzeń na Harakę, oczywiście zachowując przy tym pozory pewnej..obojętności? Sojusz plemników… jak dobrze to znała. Kobieta odetchnęła głęboko, po czym odpięła swojego Zanpaktou i oparła o ścianę, tuż przy wyjściu.

-Wolę, żeby był przy wyjściu. Muszę się przyznać, że czasem o nim zapominam. Nawet nie wiesz, ile kosztuje odzyskać go w pokojowych warunkach od handlarzy z wschodniego Rokungai. – powiedziała w stronę Shideharu, siadając przy tym na łóżku, odchylając się nieco do tyłu, opierając się rękoma na posłaniu. Odchyliła głowę do tyłu, po czym zamknęła na chwilę oczy. Była wyraźnie zmęczona. Musiała przyznać, że misja nie była stuprocentowym sukcesem. Haraka ponownie spojrzała na Hideharu.

-No to gdzie masz te butelki? – powiedziała z chytrym uśmiechem na ustach, poprawiając ognistoczerwone włosy.


Białowłosy przez chwilę zwiesił się podziwiając piękno kobiety. Na zadane pytanie otrząsnął się i wyjął z kieszeni płaszcza kluczyk.
-Tam, na dole, a czego sobie życzysz? Przyniosę, chyba, że przeniesiemy się na dół, gdzie będzie wszystkiego pod dostatkiem?-


-nie, tutaj jest w porządku. – odpowiedziała Haraka, dotykając dłonią miękkiego posłania.
-Trzeba przyznać, że Aizen umiał zadbać o swoich ludzi. Tutaj jest zupełnie inaczej niż w typowych barakach.
Abi rozejrzała się po całym pomieszczeniu, ruszając nogami jak małe dziecko.

-Zabawne, kiedy pomyślę, kiedy byłam w tych rejonach ostatni raz. Kilka budynków obok piłam herbatę z Sosuke. Wydawał się naprawdę w porządku. Wiesz, początkowo miałam go za mięczaka, zresztą – kto nie miał. Z czasem okazał się inteligentnym, porządnym, honorowym ale i odważnym mężczyzną. To miejsce budzi wspomnienia. Pamiętam, jak przechadzaliśmy się tedy, żartowaliśmy. Zawsze lubiłam z nim rozmawiać… –twarz Haraki była teraz dziwnie nieobecna, wpatrzona w przestrzeń.

-Podobno oczarowywał wszystkich wokół. Nabrał każdego z nas. Sama nie wiem, czy to całkowita prawda. Czasem zastanawiam się, jaki jest naprawdę..czy chociaż częściowo taki, jaki się stawał dla nas? – Abi spojrzała na Shideharu, który stał przed nią, najwyraźniej gotowy do zejścia po alkohol.

-A Ty? Dobrze znałeś Aizena?


Wspomnienia kapitana Aizena zatrzymały białowłosego w miejscu. Było to dość bolesne wspomnienie, usiadł koło Abi.

-Kapitan Aizen. Nie obchodzi mnie to, co mówią o nim inni, dla mnie jest to człowiek, który był by idealnym przywódcą, był świetnym wzorem do naśladowania i nie bał się spełnić swoich ambicji. Wiele bym oddał, by wrócił tutaj, do społeczności. Dlatego też mam takie, a nie inne zdanie o porucznik Hinamori, która tłumaczy swoje ślepe zaślepienie, omotanie przez kapitana jego uwielbieniem. Mam nadzieję, że znajdą nam szybko kogoś za nią, bo będzie ciężko w innym wypadku. Poczekaj, zaraz wrócę z czymś do picia.-
Powiedział i położył rękę na jej ramieniu, wstając. Udał się do piwniczku. Po chwili wrócił z czterema butelkami i dwoma kieliszkami. W jednej butelce znajdowała się zwykła Sake, w drugiej włoskie wino, patrząc po dacie wyrobu dość stara, a w trzeciej szkocka. Postawił wszystkie trzy na stole.

-Do wyboru, do koloru. A to w razie, gdyby alkohol zbyt mocno palił w gardło.-
Rzucił z uśmiechem stawiając sok jabłkowy na stole i siadając znów obok Abi.


Haraka pewnym ruchem chwyciła butelkę, po czym nalała sobie wina do szklanicy.

-Lampek nie było? Powiedziała rozbawionym tonem, przelewając całą zawartość jednym tchem do gardła. Jej twarz przez chwilę zrobiła się nieco ściągnięta. Odetchnęła z ulgom, spoglądając na włoską butelkę. W jej oczach zajaśniały płomyczki.

-Szlag, ale mam do tego słabość. Kobieta nalała sobie po raz drugi, nie zapominając przy tym o swoim partnerze. Tym razem nie wypiła od razu zawartości, zamiast tego bawiła się szklanką, jeździła po jej krawędzi swoim smukłym palcem.

-Uważam Aizena za zdrajcę. Pomimo wszystko. Zasługuje na karę. Chociażby za to, co zrobił tej małej, która teraz dowodzi. Zniszczył ją psychicznie, fizycznie też prawie mu się udało. Kira podobno również jest w szoku, nie potrafi się pogodzić ze zdradą swojego kapitana. Pewnie był dla niego czymś na kształt autorytetu. Chociaż, tak między nami, za Ichimaru nigdy nie przepadałam. Gdy robiliśmy prezentacje w naszym skrzydle, zawsze starałam się go unikać. Źle na mnie działał… Haraka znowu przechyliła całą zawartość, po czym odłożyła szklankę na posłaniu, obok siebie.

-Tak naprawdę współczuję Rangiku. Wiesz, co mam na myśli? – kobieta przejechała palcami po ustach. Wino naprawdę jej smakowało. Rozgrzewało, dodawało odwagi ponadto… rozwiązywała języki. Najwyraźniej potrzebowała rozmowy, musi się komuś wygadać. Już dawno przestało być istotne, komu.


Kobieta wypiła od razu pierwszą szklankę. Zaraz nalała sobie i drugą, nalewając też Shideharu. Pociągnęła rozmowę dalej.

-Tak, jest zdrajcą mimo wszystko. Tego nie zmieni nic, ta mała, sama się dała omotać w ten sposób. Podczas całego tego zamieszania kapitan dziesiątego oddziału próbował jej pomóc, jednak sama uciekła i próbowała spotkać się z Aizenem. Ludzie mówią nawet, że zaatakowała samego Hitsugayę. Kira? Ta, racja, zdawał się być bardzo oddany swemu kapitanowi. Gin był, jest dziwny... też działa na mnie w swoisty, przerażający sposób. Nigdy nie wiesz, czy za moment, nie zdejmując uśmiechu ze swojej twarzy nie przebije cię na wylot mieczem. A o Rangiku tak, to jest tak mi się wydaje, że wiem o co chodzi.-
Jednak pomysł zaproszenia jej tutaj był doskonały. Shideharu też dawno nie miał okazji porozmawiać z kimś szczerze.


-Rangiku jest bardzo towarzyska, otwarta, obraca się w kręgu wielu znajomych. Ale tak naprawdę… wydaje mi się, że w życiu zależy jej najbardziej na dwóch osobach. Dawniej… dawniej byliśmy najlepszymi koleżankami. Wiesz, wspólne sake wieczorem, ploteczki, zabawy. Ten rodzaj rzeczy. Zdążyłam ją nieco poznać. To naprawdę makabryczne, ze dwie najcenniejsze dla niej osoby pałają do siebie nienawiścią, są gotowe zabić siebie nawzajem. Kapitan Hitsaguya bez wahana przebiłby na wylot Ichimaru. Gin nie pozostałby mu dłużny. Ech…
Abi nalała sobie kolejną, już trzecią szklankę wina.

-Zdrajcy… zdaje mi się, że najgorsze było to, jak bliscy stali się sercom wielu z nas. Stali się bliscy, a potem odeszli. Tak nagle. Po prostu. To miało duży wpływ na każdego z nas. Kapitan Komamura wciąż trenuje, wydaje mi się, że chyba nigdy nie odpoczywa. Sama nie wiem, czy silniejsza jest w nim chęć zabicia kapitana Tousena, czy siłą sprowadzenia go z powrotem. Dawniej byli bliskimi przyjaciółmi…
Haraka po raz kolejny poczuła przyjemne uczucie ciepła, gdy wypiła całą zawartość. Odchyliła głowę do tyłu, zamykając oczy. Poczuła delikatne wirowanie. Uśmiechnęła się, tego właśnie potrzebowała.

-Gdyby twój kapitan poprosiłby cię, abyś wraz z nim udał się do Hueco Mundo, zgodziłbyś się? -
Chociaż Haraka wciąż siedziała z lekko odchyloną do tyłu głową, zamkniętymi oczyma i uśmiechem na twarzy, ton, w jakim zadała to pytanie był lodowato poważny.


Shideharu zdawał się być zdziwiony tym dziwnympytaniem. Spojrzał się jej prosto w oczy.

-Mój kapitan nie poprosiłby mnie o udanie się do Hueco Mundo, a nie lubię dumać nad rzeczami, które nie nastąpią. Ale myślę, że nie, w tej sprawie wziąłby górę zdrowy rozsądek jednak wtedy... wtedy nie rozmawialibyśmy ze sobą, bo Aizen zapewne zabił by mnie, aby nie pozostawiać świadków.-


Haraka uśmiechnęła się. Spodziewała się czegoś w tym stylu. Nastąpiła chwila ciszy, przerwana jedynie dźwiękiem lanego wina.

-Zdaje się, że to już czwarta szklanka… Ci idzie nieco słabiej, nie lubisz wina?
Haraka wzięła szklany przedmiot do ręki, obserwowała czerwony płyn w środku.

-Po dziesięciu zaczynam wariować. Nie daj mi tyle wypić. Ponownie była radosna i uśmiechnięta. Powinna się wyluzować, uspokoić. Poprawiła się na łóżku, ponownie ułożyła sobie włosy, po czym wypiła zawartość szklanki.

-Jak myślisz, czego będzie chciał jutro od was Stary? Generał nie zwołuje zebrań bez powodu. Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet, aby kiedykolwiek zwoływał Shinigami twojej rangi. Zawsze rozmawiał tylko z kapitanami. .
Wino po raz kolejny zaczęło wypełniać szklankę Haraki, choć jej dłoń nie była już tak pewna, jak wcześniej.


Shideharu lekko się zarumienił, nalewając sobie szybko do szklanki szkockiej, wino zostawiając Abi. Wypił całość na raz, co zakończyło się lekkim stopem. Zapomniał już, jak bardzo jebała gardło szkocka. Uf, było dobrze, nie wróciło się. Haraka zdawała się być wyluzowana.

-Spokojnie, postaram się liczyć, ile wypiłaś. A stary...? Heh, nie mam zielonego pojęcia. Może będzie chciał nas po prostu poinformować co się stanie, jak zechcemy powiedzieć komuś o naszej misji, może wyśle nas na kolejną misję, mam nadzieję, że z tobą jako przełożoną.-
Powiedział patrząc jej centralnie w oczy.


Haraka odwzajemniła spojrzenie, jednak zrobiło to wyjątkowo neutralnie.

-Nie wiesz, co mówisz, Shideharu. Po pierwsze, mam to do siebie, że gdziekolwiek się udam, stopień zaawansowania misji komplikuje się kilkukrotnie. Po prostu ściągam na siebie nieszczęście. Upiła łyk ze swojej szklanki, po czym poprawiła się na krawędzi łóżka. Schyliła się i odpięła małe zapinki przy butach, po czym zdjęła je i postawiła obok.

-Pu drugie, jestem słabym dowódcą. Zostałam przyzwyczajona do działania w samotności. Sam poczułeś na własnej skórze, jak źle zorganizowani byliśmy. Nie jestem przyzwyczajona do wydawania innym poleceń. Jeżeli coś jest do zrobienia, wolę to zrobić sama. .
Abi zaczęła masować sobie szyję, narzekając pod nosem na problemy z kręgami szyjnymi.

-Po trzecie, już teraz wiecie za dużo. Jeszcze kilka podobnych informacji i staniecie się po prostu niewygodni. Uwierz mi, czasem lepiej być nieświadomy tego, co dzieje się wokół.
Szklanka ponownie stała się pusta, jednak butelka od razu poszła w ruch. Który to już będzie raz? Piąty? Szósty? Gubiła rachubę.


Shideharu zdziwił się, że Abi ma tak niskie mniemanie o sobie. Poczekał chwilę, aż ta skończy, a następnie aż zdejmie buty i zacznie narzekać na swoje kręgi szyjne? Podniósł się, dopił kolejną szklaneczkę szkockiej, tym razem przepijając i klęknął za nią, kładąc swoje dłonie na jej szyi i zaczynając masować.

-Pozwól, że ulżę ci w cierpieniu. Co do twojego dowodzenia przykro mi, ale się mylisz. Nie jesteś złym dowódcą, jeżeli takim być była, to olał bym twoje walory fizyczne i zapewne siedział gdzieś teraz w knajpie, klnąc na dowództwo za przydzielanie nam niekompetentnych kobietek za szefostwo. Tak jednak nie jest, prawda? Siedzimy tutaj teraz razem, a ja uważam cię za dobrego dowódcę, bo w końcu nie każdy ściągnął byna siebie uwagę menosa, żeby ratować tyłki hm... zarozumiałego imbecyla, który szarżował na wszystko, co się rusza, malarczyka z jedenastego oddziału, przepakowanego gościa, który też atakuje wszystko co ma ręce i nogi z jedenastki i mnie, ignoranta nie liczącego się ze swoimi limitami. Na twoim miejscu olał bym sprawę i zrezygnowałbym już na wstępie.-
Powiedział totalnie rozbawiony podsumowaniem ich dream teamu.

-To, że zginęła ta dziewczyna to nie twoja wina, a dowództwa. Kto na miłość boską wysyła shinigami ledwo po akademii na walkę z tyloma hollow i menosem? Raz podczas zajęć, kiedy natrafiliśmy na grupkę czterech hollow, mimo że było nas dwa razy więcej kazali nam uciekać, a teraz kilka miesięcy później karzą nam nagle walczyć z czymś, co składa się z setek pustych? Naprawdę nie musisz się obwiniać. Możesz nalać mi czegokolwiek do szklanki i podać mi, bo mam zajęte ręce.-
Powiedział wciąż uśmiechnięty, chcąc rozładować przygnębienie Haraki.


Jego ręce były przyjemnym dodatkiem, choć czuła, że wszystko może potoczyć się w nieprzyjemnym kierunku. Czyli jak zawsze. Haraka sięgnęła po szkocką, która leżała niedaleko, po czym wzięła łyka z butelki.

-Jak możesz pić to świństwo? – Haraka spojrzała z odrazą na butelkę, mimo wszystko przelała trochę zawartości do drugiej szklanki, po czym podała za siebie.

-Swoją drogą ostrzegałam cię, że jeżeli posuniesz się choć o krok dalej to cię posiekam. Przykro mi, ale ja zawsze dotrzymuje słowa. Muszę przecież zachować twarz. Na Twoje szczęście Rejivaaka jest teraz po za moim zasięgiem.
Abi spojrzała na swoją broń, opartą o wejściową ścianę. Chwyciła szklankę z winem, po czym, tradycyjnie wypiła wszystko jednym łykiem.

-Czemu udajesz takiego dupka? Chodzi mi o pozory, które stwarzasz. Przecież nie jesteś taki naprawdę, przynajmniej nie do samego końca.


Shideharu nie przestawał masować, Zapytany, wziął szklankę i odpowiedział.

-Piję to, bo ty pijesz wino, a nie chce ci go upijać. Poza tym, jest zbyt przyjemnie, żeby przerywać to nagłym zejściem do piwniczki po kolejną butelkę.-
Wypił kolejną szklankę. Wykrzywiło go jak cholera, to jest faktycznie świństwo, na szczęście Haraka tego nie widziała.

-Tak, tak coś sobie przypominam, ale... jakkolwiek może cię to zdziwić gra pozorów, którą wokół siebie stwarzam kryje moje prawdziwe ja i intencje. Być może to tak długie przebywanie w pobliżu Aizena odbiło się w taki sposób na mojej osobowości. Przy czym o ile on krył swoją prawdziwą, dupkowatą osobowość pod zasłoną miłego i inteligentnego człowieka, ja kryję swoją normalną osobowość, pod przykrywką dupka. Wiesz, nie jestem typem faceta, który próbuje zaliczyć jak najwięcej panienek.-
Po czym położył pustą szklankę na łóżku. Prawą ręką masował dalej, lewą zaś położył na jej policzku tak, by przechylić jej głowę lekko w prawo, po czym pocałował ją w policzek.

-Mam nadzieję, że za to nie zostanę zgwałcony?-
Zapytał z przekąsem. Tak naprawdę była to gra, w której oboje odkrywali coś nowego. Shideharu, jak daleko może się posunąć, a Abi jak daleko może sobie pozwolić, by się posunąć.

-Widzisz? Gdybym był taki, jak oceniłaś mnie na początku teraz pewnie zamiast pocałować cię, złapał bym cię za hm... tam, gdzie nie powinienem póki co łapać. Mam nadzieję, że mogę liczyć na jakąś hm... nagrodę w postaci na przykład pocałunku później, za nie okazanie się jednak dupkiem?-
Zapytał w pełnym zacieszu. W sumie spodziewał się odpowiedzi negatywnej, bo niby czemu taka kobieta o tej randze, miała by mu cokolwiek obiecywać, ale póki co zostało mu odpowiedzieć na jej pytanie.

-Co do zgrywania dupka, nie wiem, po prostu pomaga mi to utrzymać kontakt tylko z tymi ludźmi, z którymi chcę ten kontakt mieć. Dajmy na przykład takiego Soyera, jakkolwiek kocham oceniać ludzi po ich zachowaniu i poznania ich, dla mnie jest On po prostu kolejnym idiotą, który gdybyś udała się z nim na małe randezvous sam na sam, miałby o czym gadać z kumplami z jedenastego. On taki po prostu jest, ci których takie zachowanie kręci zaprzyjaźnią się z Nim, ci których takie zachowanie dobija, np. ja oleją go. Podobnie jest ze mną, widząc moje podejście do życia większość mnie oleje, dzięki czemu ci z którymi chce zawrzeć znajomość, a którym pokażę swoje prawdziwe ja, będą mogli wejść ze mną w bliższy kontakt, niż zwyczajnie, rozumiesz?-
Zapytał. W sumie sam lekko zamotał się w tym wszystkim, ale miał nadzieję, że Abi zrozumie treść przekazu.


Czuła, że tak będzie. Wiedziała, że to skończy się właśnie tak. Chociaż… czy nie tego chciała?

-Chcesz nagrody? – Haraka spojrzała na niego z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem. Była lekko upita. Jej wzrok był rozkojarzony, policzki czerwone, usta rozchylone pod wpływem ciepła, jakie wewnątrz niej stwarzał alkohol.

-W takim razie…. Kobieta odwróciła się w kierunku Shideharu. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej, po czym pchnęła go na łóżko. Sama zbliżyła się do niego, nachyliła nad nim i spojrzała mu w oczy. Chciała coś powiedzieć, jednak się powstrzymała. Zamiast tego usiadła na nim, po czym położyła się na jego ciele, splatając dłonie za jego szyją, oplatając nogami jego nogi. Shideharu poczuł jej ciepłe usta na swoich. Nie widział, ale czuł, jak kobieta sięga do zapięć swojego skąpego kimono. Poczuł, jak delikatny materiał ześlizguje się z jej ciała, upada obok.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Im bliżej był celu, tym szerszy, bardziej makabryczny uśmiech pojawiał się na jego twarzy. W końcu uśmiechał się od ucha do ucha, szczerząc swoje zęby. W świetle księżyca, z kapturem na głowie naprawdę wyglądał jak psychopata. Zresztą, czy nie ma w sobie trochę z psychopaty? Ale teraz to już nieważne. Krew, krew, krew. Upuści trochę krwi, weźmie, na co ma ochotę, po czym wyjdzie. Miał już gotowy plan. Dobrze wiedział, co zrobi po tym, jak dostanie w swoje ręce Shaola. Minął jakiegoś Shinigami, który dziwnie mu się przyglądał. Znał ten wzrok, wiele razy obserwował, jak podobnie patrzyli na jego kapitana – Zarakiego. Widocznie jego twarz wyglądała naprawdę groteskowo. Musiał opanować emocje. Ale jak można opanować emocje, kiedy dzieje się coś takiego! W walce zawsze był opanowany, z emocjami jednak nigdy nie potrafił radzić sobie tak samo dobrze. Soyer Blowloom dotarł na miejsce. Przed nim zładował się niski, parterowy budynek. Koszary. W środku paliło się światło, a reiatsu Haraki było silniejsze od każdego innego w pobliżu. Nie miał z nią szans w bezpośrednim starciu. Zdawał sobie z tego sprawę. Na całe szczęście on nie zamierzał z nią walczyć. Ponownie dotknął ostrza ukrytego pod rękawem, po czym ruszył przed siebie, wszedł po kilku drewnianych schodkach przed same drzwi. Wyciągnął rękę, aby chwycić za klamkę, kiedy jedna z jego stóp na coś nastąpiła. Spojrzał niżej.

Tego się tutaj nie spodziewał.

Nachylił się, aby zbadać swoje dziwne znalezisko. Pomimo nocnego mroku od samego początku wiedział, co to jest. Obcięta dłoń. Schody były nasiąknięte krwią. Nagle cisze nocy przerwało kapnięcie. Potem drugie. Deszcz? Soyer spojrzał w górę. Prosto w twarz wykrzywioną w cierpieniu. Gałki oczne były całe białe, usta otwarte w niemym, przed śmiertelnym krzyku. Stróżki krwi płynęły po całym jego ciele. Dokładnie nad nim wisiało ciało Shinigami, przyczepione za nogi do dachu. Jego serce zaczęło szybciej bić. Zwłoki nie robiły na nim żadnego wrażenia, chodziło o coś innego…

Blowloom zdał sobie sprawę, że nie jest tutaj jedynym zabójcą. Dopiero teraz poczuł czyjś wzrok na plecach. Ułamek sekundy chłodne ostrze dotknęło jego karku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez GameMaster dnia Nie 16:14, 06 Kwi 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Serito




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:25, 06 Kwi 2008    Temat postu:

Delikatny smak wina, konsumowanego w ciepłych źródłach stanowił idealne zwieńczenie dnia. Hageshi nie należał do osób zbyt rozmownych, ale nie przeszkadzało to Seritowi. Ważne, że nie przerwał mu, gdy ten dzielił się swoimi przemyśleniami co do najbliższej przyszłości. Ulga spowodowana wygadaniem się oraz poczucie, że jego rozmówca nie należy do osób które mogłyby mu zaszkodzić sprawiły, że odpoczął nie tylko fizycznie ale też psychicznie.
Spotkanie dobiegło końca. Choć obaj nic nie powiedzieli na odchodnym, Serito wiedział że nie zostanie to potraktowane jako niegrzeczność - ot, nie ma sensu zagłębiać się w grzeczności. Zwłaszcza jesli jutro chcąc nie chcąc i tak się zobaczą.
Po chwili był w swojej kawalerce. Nic się nie zmieniło. Bałagan jaki tu wcześniej panował nadal wymagał ogarnięcia, podobnie jak butelka Malibu. Opróżnienie jej samemu nie wydawało się być dobrym pomysłem. Nie chodziło o to, że nie zdołałby tyle wypić. Po prostu picie w samotności sprawiało u niego melancholijny nastrój i wracało wspomnienia z dzieciństwa, spędzonego w slumsach.
Na posprzątanie pokoju szkoda było mu czasu. Mógł za to zmienić szaty oraz wyczyścić swojego Zana. Zapasowe kimono prezentowało się całkiem okazale. Kolor w porównaniu do innych ubiorów służbowych Shinigami był zdecydowanie jaśniejszy. Innaą zaletą, nie mniej cenną tego stroju była praktyczność - wewnętrzne kieszenie mogły pomieścić naprawdę sporo rzeczy. Zan nie wymagał zbytnich poprawek, wyczyszczenie i zaostrzenie go zajeło młodemu Shinigami raptem kilka chwil.

Wyszedł, biorąc ze sobą wakizashi i alkohol o smaku kokosowym. Skoro nie mógł zasnąć , po co miał marnować czas na czekanie do ranka ? Szedł, nie obierając konkretnego kierunku. Na myśl o Abi skrzywił się lekko. Nie wiedział jak i dlaczego o niej pomyślał. Po chwili już wiedział. Jej raietsu ulatniało się z pobliskich zabudowań 5'tego oddziału. Nie interesowało go co tam teraz robi, jednak musiał przejsć obok tamtych koszar jeśli nie chciał zmieniać trasy.

~" Ech, może się szmacić gdzie chce, ale to nie zmienia tego, że będe się dostosowywać do jej woli. "

Z każdym krokiem energia Abi stawała się bardziej namacalna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freak




Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:31, 06 Kwi 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Hageshii wyszedł bez słowa. Było to całkowicie normalne, przynajmniej dla niego. I tak nie spodziewał się, że ktoś już tam będzie. Z drugiej strony, jako, że nie posiadał niczego, zwłaszcza łaźni - nie mógł nikogo zmusić do opuszczenia. Tak też było i tym razem. Zabrał się i opuścił towarzystwo. Zwyczajnie. Wolał, by obyło się bez zbędnych zgromadzeń, czy spotkań. Shinigami zdecydowanie wystarczyłoby, gdyby obyło się bez zbędnych spotkań, czy zgromadzeń. To nie było istotne, w żadnym wypadku potrzebne... ale skoro takie są rozkazy. Tutaj też musiał być posłuszny. Stawał się coraz bardziej obojętny na wszystko wokół, tak jakby to nie miało znaczenia. Czegoś mu brakowało. Coś sprawiało, że miał nieodparte wrażenie, że to nie tak miało wyglądać. Nie tak za życia, nie tak po nim. Jakby nie miał na nic w pływu. Spojrzał na otoczenie. Wszędzie dookoła pusto, zniknęła nawet sylwetka Serito. Wszędzie spokój i cisza do której tak przywykł. Obie te cechy bardzo sobie cenił, ale w tym momencie je zdystansował. Może to właśnie było to ? Może właściwie to było nie w porządku. Ta cisza, ten spokój. Spekulował - być może to one były przyczyną wszystkiego ? Być może właśnie dlatego wszystko tak wyglądało. W jednej chwili starał się poczuć złość, jednak to było jak pukanie w gruby mur. Czyżby naprawdę zapomniał o tych wszystkich "normalnych" uczuciach ? Przecież złość czy żal, to wszystko było znane od wieków, a jednak on nie mógł ich poczuć w pełni. Poczuł się tak, jakby stał wpatrzony w coś przez kilka godzin. Nigdy na nic nie miał wpływu. Jedyne szczęście jakie miał odeszło tak szybko, jak przyszło. Poza tym nie było nic. Nawet tutaj był tylko dlatego, żeby mieć złudne uczucie, że jest potrzebny, że musi spełnić swoją rolę. Spojrzał na swoje ręce. Czy, chociaż teoretycznie miały szansę, to były bezwartościowe ? Przypomniał sobie przepaść dzielącą go i chociażby dowódców, czy innych. Był daleko w tyle. Tak daleko, że nawet nie widział już drogi. Poczuł się tak, jakby był ślepy. I oderwał się od tych rozmyślań, które zapewne daleko go nie zaprowadzą. Starał się skoncentrować na tym, że może to jeszcze nadrobić. Może zrobić cokolwiek w tym kierunku, by być silniejszym i mieć wpływ na cokolwiek. To wszystko wydawało się być jak koszmar. W dodatku z gatunku takich bardzo podobnych do kiepskich horrorów klasy B. Mimo wszystko uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Może nawet szerzej niż chciał. Nadeszła jeszcze inna myśl. Przecież w gruncie rzeczy... przeżył. A póki żyje ma szansę to zmienić. Może mieć taką nadzieję, chociaż gdyby dostał rozkaz o dużym ryzyku utraty życia, najzwyczajniej w świecie by się nie wahał. Doszedł do wniosku, że chyba posiada dwie, całkiem sprzeczne natury. Absurdalnie.
Ruszył w kierunku swoich kwater, mając nadzieję, że nie będzie musiał dalej pogrążać się w niepotrzebnych myślach. Niedługo potem stał już u drzwi.
Otworzył je, nawet nie pukając. Posiadanie własnego, chociaż bardzo skromnego mieszkania miało swoje plusy i minusy. Właściwie to miejsce było niczyje. Tylko on chciał je zająć, więc stało się "jego", chociaż teoretycznie gdyby ktoś to kupił, musiałby się wynieść. Poprawiły rozwalające się łóżko tak, by w czasie snu się nie rozpadło. Zdjął swoje Zanpakuto z pleców i z lekkim namysłem oparł o posłanie. Miał w zwyczaju tak robić, chociaż było to całkiem zbędne. Przejechał wzrokiem po ostrzu. Była to chyba jego jedyna, najokazalsza "własność". Uważał, że w sumie to ostrze jest bardziej okazałe od niego. Uśmiechnął się. Miecz przynajmniej nie ma żadnych problemów.
Położył się i zaczął wpatrywać w sufit, który mógłby się niedługo zawalić. Miał dość daleko, a spotkanie miało być wcześnie rano. Rozkaz to rozkaz. Przykrył się kawałkiem czegoś, co kiedyś mogło być kocem i starał się zasnąć.
Już niedługo spał twardo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
famir




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 225
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:49, 06 Kwi 2008    Temat postu:

Haishiro Jin

Obraz został powieszony na jednej ze ścian a właściwie płótno zostało wycięte z ram i powiedzone jako element ściany. Tak się bowiek składało, że cały pokój był "wytapetowany" obrazami o najróżniejszej treści a po podłodze walały się tu i tam zapisy nut. Tak... ten pokój różnił się i to znacząco od reszty tego co można było zastać w innych barkach. Na swój sposób była to swoista galeria sztuk pięknych.
-Co za dzień
Kątem oka zauważył leżący na stoliku flet. Podszedł i postanowił zagrać by się odprężyć po ciężkim dniu. Ostatnio trochę słyszał o muzyce ze świata materialnego i starał się ją połączyć ze swoją. Zaczął [link widoczny dla zalogowanych]. Od razu poczuł się bardziej... gm... wesoło. Odłożył intrument po czym z poczuciem spełnionego obowiązku poszedł spać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 23:02, 06 Kwi 2008    Temat postu:

-A kim ty kurwa jesteś? – Powiedział Soyer, gdy poczuł lodowate ostrze na swoim gardle. Pałał irytacją na samego siebie. Jak mógł dać się podejść w tak łatwy sposób?

-Nieistotne. Czego tutaj szukasz? – ostrze silniej przywarło do skóry Soyera. Jego głos był cichy, spokojny i opanowany, można było jednak wywnioskować, że jest to osoba stosunkowo młoda.

-Przyszedłem odwiedzić znajomych. – Soyer nie widział potrzeby, żeby kłamać. Sytuacja była patowa, jednak, gdyby napastnik chciał jego śmierci, już dawno by nie żył. Podobnie, jak zwłoki wiszące nad nimi. Najwyraźniej miał nieco więcej szczęścia. A właśnie tyle powinno mu wystarczyć.

-Znajomych, powiadasz? –zaszeptał głos za jego plecami. - Twoi znajomi raczej nie chcieliby, żeby im teraz przeszkadzano. Żałuj, że nie widzisz stąd okiennic. Naprawdę ciekawy widok. – napastnik z tyłu był najwyraźniej rozbawiony zaistniałą sytuacją. Mimo wszystko nie przeszkodziło mu to w dociskaniu czubka ostrza do karku Soyera. Persona ciągnęła dalej.

-Masz wielkiego pecha. Pojawiłeś się po prostu o złej porze w złym czasie. Zresztą, tak samo jak twój kolega. Na całe szczęście zdaje się, że przynajmniej on umrze szczęśliwy. A teraz mów, czy jest coś, co powinienem wiedzieć, zanim rozjebie Ci czaszkę.
Soyera przeszły ciarki. On naprawdę nie żartował. Czyżby nie był mu tak potrzebny, jak wcześniej przypuszczał? Musiał coś powiedzieć. Zyskać trochę czasu. Od tego… zależało teraz jego życie. Nie, to nie polegało na tym. Poszedł w złym kierunku. To krytyczna sytuacja, czemu by nie wyłożyć wszystkich kart na stół?

-Shaol, prawda? –Poczuł, jak ostrze na jego ciele przez chwilę zadrżało. Trafił w czułą nutę, musiał to dobrze rozegrać. Miał świadomość, że ostrze na jego szyi się poluźnia, po czym znika. Bingo, czas wejść na wyższe obroty.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Henshu dnia Nie 23:04, 06 Kwi 2008, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lina
Pokaż zdjęcie



Dołączył: 25 Lut 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Jastrzębie

PostWysłany: Nie 23:10, 06 Kwi 2008    Temat postu:

Lina schodziła powoli krętymi schodami w dół. Była jeszcze osłabiona, ale przynajmniej nie kręciło jej się już w głowie, nie miała żadnych białych plamek. Nie spodziewała się, że księżyc pędzie już w pełni. Kiedy straciła przytomność był słoneczny, piękny dzień, to pamiętała dobrze i wyraźnie. Młoda dziewczyna dotknęła delikatnie swojego ucha.

-Abi, pojawiły się komplikacje. Zaczęli węszyć… Abi? Halo, Abi, jesteś tam?! . To nieco zbiło ją z tropu. Czyżby… również nie powróciła z misji?! Lina zganiła się w myślach za głupie pomysły. Gdyby tak się stało, kapitan Unohana powiedziałaby o tym. W takim razie co mogła robić o tej porze? Nigdy nie należała do osób, które cenią sobie sen, zawsze była dostępna. Musiała być poważnie zajęta…
Lina westchnęła, po czym ponownie zaczęła schodzić krętymi schodkami. Pani kapitan przekazała jej wszystko, co mogła. Rano sam Generał spodziewał się ich przed jego obliczem. Nie miała najmniejszego pojęcia, o co może chodzić, ale to było coś wyjątkowego. Czyżby coś, to przekracza zwyczajne kapitańskie sprawy?
Nie wiedziała, co teraz ze sobą zrobić. Jak większość osób z medycznego oddziału, nie potrzebowała zbyt dużej ilości snu, regeneracja jej organizmu była o wiele szybsza i mniej wymagająca. Najchętniej odnalazłaby kogoś ze swojej grupy. Skąd tylko miała wiedzieć, gdzie oni się znajdują? Abi nie dawała znaku życia, z resztą nie miała tak prostego kontaktu. Zdezorientowana ruszyła do swojej kwatery w skrzydle naukowym. Po jakimś czasie ponowie spróbuje się skontaktować z Haraką, do tego czasu weźmie przynajmniej kąpiel, poczyta książki z ludzkiego świata, położy się na dwie godzinki, wpadnie na chwilę do laboratorium, po czym… zobaczy się z resztą na spotkaniu u wielkiego Yamamoto.


Lina z zaciekawieniem spojrzała się w lustro wiszące przed nią. Dotknęła swojej twarzy. Teraz, bez wszystkich linii na skórze wyglądała niemal jak mała, słodka dziewczynka. Nie wiedziała, co zrobili ludzie z medycznego, ale zarówno jej cera, jak i jej oko wyglądały normalnie. Będzie musiała popracować nad tym w laboratorium, za bardzo przyzwyczaiła się już do nakładki skanującej, aby się teraz bez niej obejść. Sam wzrok często okazywał się zawodny. Wciąż stojąc przed lustrem spojrzała głęboko w swoje oczy. Dawno już nikt nie powiedział jej żadnego komplementu, choć do teraz pamięta, jak inne koleżanki zazdrościły jej tych oczu. Było to jeszcze w czasach, kiedy nie należała do dywizji. „Twoje oczy są tak duże, mają w środku takie fajne płomyczki”. Nic już nie zostało z tych płomyczków. Nadal były brązowe, lecz puste w środku. Zupełnie puste. Mówili jej, że to efekt eksperymentów na spojówkach, ale nie była o tym do końca przekonana. Jak jej oczy mają świecić, gdy w środku czuje się tak samo pusta.
Z pochyloną głową oddaliła się od toaletki. Znajdowała się w ulubionym pomieszczeniu każdej kobiety. Nie potrafiłaby się obejść bez łazienki. Drewniana wanna była już pełna gorącej wody. Może to przywróci jej dobry nastrój…
Zdjęła z siebie pobrudzone krwią i ziemią kimono, po czym rzuciła je w kąt. Gęsia skórka pojawiła się na jej ciele, noc była naprawdę zimna. Podeszła do otwartego okna, po czym, stając na palcach, zamknęła je ze zgrzytem. Okno w łazience ma swoje plusy, mimo wszystko nie przepadała za paradowaniem przed nim całkiem nago. Dotknęła wody palcem u stopy. Gorąca, bosko. Ostrożnie się zanurzyła, mrucząc przy tym z przyjemności. Poczuła, jak jej ciało się rozluźnia. Ponowie spróbowała skontaktować się z Haraką, jednak nic z tego. Poddana zamknęła oczy. Potrzebowała rozmowy, musiała się wygadać. Ech… chociażby do głucho-niemego, byleby ktoś na nią popatrzył, zwrócił uwagę. Po kilkunastu minutach odprężającego letargu z leniwych myśli wyrwał ją dziwaczny, groteskowy dźwięk. Lina spojrzała z przerażeniem na własny brzuch, obecnie zanurzony pod parującą wodą. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak głodna jest tak naprawdę. Wyszła z wanny, po czym udała się w kierunku swojej małej spiżarki, zostawiając za sobą mokre ślady. Kawałek sera, miska ryżu z sosem, trochę pieczystego. Tego było jej trzeba. Usiadła do drewnianego stołu, po czym zjadła kilka kęsów każdej potrawy. Zawsze tak miała, nigdy nie potrafiła zjeść wszystkiego. Być może była to wina zwężonego żołądka, być może prób pozbawienia jej organizmu czucia na głód. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę ze swojego „położenia”. Założyła swoją nocną koszulkę, po czym usiadła przed oknem, spoglądając w wielki księżyc nad Społecznością.

-Ciekawe, co robią inni… – powiedziała sama do siebie, gładząc się po szyi. Klaustrofobiczna przestrzeń, klaustrofobiczna cisza dzisiaj dobijały ją naprawdę podle.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sierak




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: D.G.

PostWysłany: Nie 23:44, 06 Kwi 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Abi zdawała się być lekko niedostępna, jednak w końcu to ona sama rozpoczęła erm... rozbieranie go. W końcu skończyli, kobieta leżała, obejmując go ramionami, głowę mając ułożoną na Jego klatce piersiowej. Cudowne uczucie, towarzyszące tej chwili spokoju.
-Mam nadzieję, że teraz nie uwolnisz już przy mnie swojego Zanpaktou.-
Powiedział do niej zadowolony, całując ją w czoło. W sumie, to aż przeszły go ciarki.
-Mam nadzieję, że... że to nie był jednorazowy wyskok i tego, no spotkamy się jeszcze nie raz racja?-
Jego wielkie wyznanie przerwała jedna rzecz. Abi spała, widać była zmęczona po akcji tego typu bardziej niż po walce z Menosem. Dziwne.

Dupa! Nie dziwne! Dziwne to było reiatsu Soyera w pobliżu nie dalej niż pięć metrów od Niego. O kurwa! Soyer skapł się, że zrobił go w chuja i był wkurwiony! I to jak, dziwne że drzwi były jeszcze na swoim miejscu. Zaraz, reiatsu Soyera było dziwnie niestabilne, no i pozostawała kwestia pozostania drzwi na swoim miejscu. Abi spała, nie miał serca jej budzić. Ale sprawdzić to i tak musiał, ot choćby dla pewności, że jak Soyer wywali drzwi to będzie miał moment zaskoczenia dla ewentualnego unieruchomienia go.

Wstał i powoli nałożył na siebie kostium Shinigami i płaszcz. Pocałował Abi jeszcze raz w czoło.
-Za moment wrócę...-
Po czym upewnił się, że zanpaktou spoczywa na właściwym miejscu.
-Eh i znowu czeka nas rozpierdol... Bakudou #24, Kage Sochi.-
Rozpłynął się w cieniach, pojawiając się kilkadziesiąt metrów dalej na dachu budynków.
Cała zagadka wyjaśniła się. Widać Soyerowi przerwano wtargnięcie do nich, jednak ciało nad drzwiami! Mężczyzna musiał być niebywale niebezpieczny. Teraz wszystko zależało od precyzji. Postanowił wykorzystać jedno z niedawno poznanych Bakudou.

-Władco Cienia. Ty, któryś ojcem dla bytów znanych nam jakie Cienie. Wszędobylskie, znajdziesz je praktycznie wszędzie. Składam prośbę do Ciebie, byś swoją łaską mnie obdarzył i przysłał do obcego królestwa sługi swoje, które mają mi pomóc w walce z naszymi wspólnymi wrogami. Ty, którego imię się nawet boję wypowiedzieć, pokornie składam swój los w twoje ręce, a twoja wola oraz ciało, które uległo przekształceniu przybyło do mnie i pomogło mi w walce z wszelkim, plugawym szkaradztwem. Ty, którego sługi będą młotem na wszelkie trudności oraz wrogów ! Niech przybędą, by stały się moimi przyjaciółmi, ale zarazem strażnikami. Bakudou #41 Istoty Cienia.-

Wyszeptał to najciszej jak się tylko dało. Cienie wokół Niego zadrgały, tworząc cztery istoty podobne do Niego. Z kilkoma różnicami, każda z nich zamiast palców miała szpony, każdy wielkości wakizashi. Do jednego podszedł i szepnął najciszej jak się dało.

-Sprowadź... tutaj... jak najwięcej... shinigami.-

Mówił wolno i pokazywał palcem TO miejsce, aby cień zrozumiał o co chodzi. Pozostałą trójkę wysłał na napastnika, by przystopowali go.
Trójka cieni zniknęła, pojawiając się za napastnikiem, obok niego i między nim, a Soyerem. Heh, miał nadzieję, że ten doceni to jak Shideharu się dla Niego poświęca rzucając się na przeciwnika, który tak potrafi maskować swoje Reiatsu.
Cień między dwoma shinigami wycelował szpony w żołądek mężczyzny, ten obok ułożył je tak, by mógł odciąć rękę trzymającą miecz, a trzeci zbliżył je do gardła.

-Kim jesteś i czego tu szukasz? I zostaw go tam, ten koleś uratował mi tyłek jeszcze nie tak dawno temu.-

Był gotowy do rzucenia szybko jakiegoś zaklęcia w razie potrzeby.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Henshu




Dołączył: 15 Lis 2006
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:19, 10 Kwi 2008    Temat postu:

Trzy cienie rzuciły się w kierunku pary stojącej przed wejściem do baraków, pojawiając się między swoimi celami. Wyciągając przed siebie szpony, uderzyły w kierunku nowego przeciwnika. W powietrze uniósł się snop iskier, gdy pierwszy z demonicznych cieni starł się w zwarciu z nieznajomym. Ten został odparty Kika metrów do tyłu, chwytając przy tym wolną dłonią nadgarstek drugiego z cienistych oponentów. Dopiero wtedy Shideharu zauważył, że trzeci nie ma już swoich dłoni, padając na kolana, starając się chwycić swoimi kikutami za rany. Tajemnicza postać podniosła swój miecz mocno do góry, wyswobadzając go z uścisku swojego przeciwnika, po czym zadała błyskawiczne, pełne poziome cięcie. Kolejny widmowy oponent jęknął w agonii, rozpadając się na dwie części. Ostatni cień wciąż był trzymany za nadrostek, uderzył jednak drugą wolną dłonią, która błyskawicznie napotkała opór w postaci błyskawicznego, choć niedokładnego uderzenia płazem. Ostre pazury widma zderzyły się z błyszczącą w świetle księżyca stalą, wywołując kolejny snop iskier. Drugie poziome cięcie pozbawiło głowy ostatniego z przywołanych przez Shideharu pomocników. Tajemnicza postać spojrzała w górę, na Shinigami, który przed chwilą wyłonił się z cienia. Nieznajomy posiadał dolną część kimono, jednak góra przypominała lnianą wersję grubych bluz, jakie można spotkać w ludzkim świecie. Głęboki, lniany kaptur miał nałożony na głowę, skutecznie zasłaniając nieznajomą twarz. Do pasa przymocowany miał uchwyt na swoją broń, wraz z ozdobnymi, metalowymi łańcuszkami. Choć Shideharu nie mógł przeniknąć przez mrok kaptura, czuł, jak spojrzenie zabójcy koncentruje się na nim. Chwila nieżmącej ciszy zdawała się być o wiele dłuższa, niż była w istocie. Najwyraźniej przeciwnik nie był skory do rozmowy.

Milczenie przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Soyer Blowloom wbiegł pospiesznie do baraków, zostawiając za sobą otwarte drzwi.



-Biedactwo, zostawili Cię bez opieki?
Mężczyzna w długich, czerwonych włosach usiadł na skraju łóżka, gładząc delikatnie Harakę po twarzy, muskając ją kciukiem po policzku, głaszcząc ją po jej ognistoczerwonych włosach.

-Łamiesz mi serce, wiesz? – zaszeptał w jej stronę, przez chwilę mocniej zaciskając dłoń na jej włosach, co wywołało grymas na twarzy kobiety. Po chwili uścisk jednak zelżał.

-Naprawdę łamiesz mi serce, każąc oglądać, jak puszczasz się z jakimś słabym skurwysynem. Stałem tutaj niemal od samego początku, spoglądając na was. Twoje metody szpiegowskie zawsze były bardzo dobre, Harako, nigdy jednak nie sądziłem, że wykorzystam je przeciwko własnej nauczycielce. Swoją drogą miałaś rację, wtapianie się w ścianę naprawdę trochę boli. Podział komórek, czy inne gówno. Twoje wykłady były już tak dawno… prawie o tym zapomniałem.
Mężczyzna spojrzał na swoje kolana, na których spoczywała obecnie Rejivaaka. Sięgnął do kieszeni swego kimono, po czym wyjął z nich paczkę własnoręcznie skręconych papierosów. Wyciągnął jednego, wsadził do ust, po czym pstryknął dłonią, a na koniuszku palca wskazującego pojawił się mały płomyk. Mężczyzna o czerwonych włosach zapalił skręta, po czym ponowie odwrócił się w stronę śpiącej kobiety.

-Pamiętam, że nigdy nie lubiłaś, gdy przy tobie paliłem. Tego ostatniego papierosa w Twoim towarzystwie chyba mi jednak nie odmówisz, prawda?
Istota zaciągnęła się nikotynowym dymem, po czym wypuściła w powietrze serię symetrycznych kółeczek. Strzepała popiół na drewnianą posadzkę, następnie ponownie się zaciągnęła, tym razem wypuszczając dym nosem.

-Widzę, że przez cały ten czas Rejivaaka miała się bardzo dobrze. Już zapomniałem…
Wzrok mężczyzny stał się wyrachowany, lecz gniewny. Przyjrzał się Abi z powściągliwością.

-Już zapomniałem, jak to jest trzymać w ręku własnego Zanpaktou.

Do pomieszczenia wbiegł szczupły, wysoki, ubrany w obcisłą wariację kimona Shinigami.

Tego się Soyer nie spodziewał. Czasu miał naprawdę mało. Na zewnątrz trwała właśnie walka, ale za kilka sekund jego oprawca na pewno sobie o nim przypomni. Mimo wszystko słowa, jakie wypowiedział do czasu ataku, jakie wyszeptał w jego kierunku nie dawały mu spokoju. Kim on był? Dlaczego… dlaczego go nie zabił, chociaż mógł?! Nie uwierzył tamtej istocie, jednak… cien wahania przeszedł przez jego głowę. Wbiegł do pokoju, w którym leżała Haraka. Na łóżku siedział również dziwaczny mężczyzna. Wysoki niemal jak Soyer, z długimi, czerwonymi włosami i blizną przechodzącą przez prawe oko. W stroju Shinigami, jednak zupełnie nie na miejscu, nie pasował tutaj. Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały. Soyera przeszył dreszcz. Nie…. On nie przyszedł im pomóc. Łamigłówka zaczynała jednak do siebie pasować. Źrenice Soyera poszerzyły się, gdy zobaczył ,że ten wstaje i wyciąga swojego Znpaktou. Nie! To nie była jego broń. Znał tą katanę. Należy do Haraki Abi!

-Odłóż broń! – zasyczał, stając jednak w pozycji gotowej do wyprowadzenia ataku. Walka z tym jegomościem była w tej chwili najgorszym wyjściem. Nie miał czasu. Nie miał czasu, do cholery!

-Och, zamknij się. Zabiję cię i będzie po problemie.
Czerwonowłosy mężczyzna ruszył w kierunku Soyera, obnażając ostrze Haraki. Spojrzał na nie nostalgicznie, po czym pełen triumfu uśmiech pojawił się na jego twarzy. Ścisnął mocniej broń w dłoni, po czym wykonał w powietrzu ósemkę. Tak błyskawiczną, że Soter zauważył jedynie zarys ruchów. Był dobry, był cholernie dobry. W powietrzu dopiero teraz rozległ się dźwięk przecinającej stali.

Wiedział, że jego szanse w bezpośrednim starciu nie są zbyt duże. Cholera, cholera. Musiał coś wykombinować. Ale jak tutaj myśleć, kiedy ten skurwysyn, z pewną miną i bronią w ręku, maszerował nieubłaganie w jego stronę. Trudno, użyje tego, co ma. Czuł się jak zaszczuta zwierzyna, jednak w tej chwili nie widział innego wyjścia z sytuacji. No, może poza postawieniem całego Społeczeństwa Dusz na nogi.

-Spokojnie. Wiem o wszystkim. – Soyer odłączył swoje krótkie ostrze od rękawa, po czym wyciągnął w kierunku oponenta.

-Rozmawiałem z nim….z Ianem.
Mężczyzna naprzeciwko niego spojrzał w kierunku Soyera, drapiąc się wolną dłonią po za głową. Papieros wciąż tlił mu się pomiędzy ustami, tworząc obłoczki dymu nad ci głowami.

-Sprawy się nieco komplikują…. Powietrze przecięło głębokie cięcie Rejivaaki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sierak




Dołączył: 26 Lut 2008
Posty: 279
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: D.G.

PostWysłany: Sob 19:09, 12 Kwi 2008    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Niemożliwe! Cienie pokonane tak łatwo? Kim on do cholery ciężkiej był? Zupełnie bez jakiegokolwiek trudu rozszarpał sługusów Shigekazu. Jak widać, białowłosy stanął naprzeciw oponentowi, który przewyższał go mocą, przynajmniej, z tego co już wywnioskował, w walce wręcz. Co więcej, po tym pokazie śmiał twierdzić, że nawet chłopaki z jedenastego, Jikyuu, Jin i Soyer nie mieli by do niego startu.

-To się kurwa, sytuacja lekko pokomplikowała.-

Mruknął pod nosem orientując się, w jak wielkie gówno wpadł. Oboje patrzyli sobie teraz w oczy, czekając na ruch przeciwnika, w powietrzu dało się wyczuć subtelne "wypierdalaj" ze strony białowłosego. Shinigami piątego oddziału wyciągnął przed siebie rękę z wyprostowanymi dwoma palcami, skupiając reiatsu.

-Panie wojny zamknięty w stali niosącej śmierć, Przejdź za bramę, niech wiatr życia cię więzi w jasności, Bakudou #40 – Seidou.-

Mruknął Shigekazu aktywując zaklęcie. Nagle ciała obu mężczyzn pokryły się leciutką, błękitną aurą połyskującą w ciemności. W takim pojedynku każda sekunda zdawała się być na wagę złota, walka z przeciwnikiem o kilka klas lepszym od siebie. Nieznajomy spojrzał na oponenta. Blada cera, niczym u trupa, białe włosy, podkrążone oczy i czerwone oczy, ostre rysy twarzy i coś, nie można tego było dokładnie opisać, to było tak, jakby zupełnie nie zajmował go przeciwnik. Wyglądał strasznie, niczym jakieś zombie. Ale właściwie po co on tutaj przyszedł? Przecież go nie zna, żaden z chłopaków z pokoju nie miał żadnych zatargów z kimkolwiek, bo przecież Shideharu by o tym wiedział.

~Haraka!~

Prawie wykrzyczał mężczyzna. Ale skąd o niej wiedzieli, znaczy się, że jest tutaj. Czego mogą od niej chcieć i dlaczego przez to aż tak ryzykują? Czyżby byli w jakiś sposób powiązani z oddziałem dwunastym? To by potwierdzało ten wygląd zupełnie jak po serii eksperymentów. Ale oni musieli mieć w sobie coś, by kapitan Mayuri zechciał na nich eksperymentować. Mieli jakieś inne moce? Coś, co wywyższało ich ponad resztę shinigami? Każda sekunda napędzała kolejne pytania.

-Czego chcesz...?-

Ochrypły głos wydobył się z pod kaptura w kierunku oponenta. Znudzenie! To było to niezrozumiałe uczucie co do przeciwnika. On jest po prostu znudzony, zupełnie nie przejmuje się walką w środku Seireitei z innym shinigami! Czyżby posiadał taką siłę, że nawet kapitanowie nie będą dla niego wyzwaniem? Shinigami odpowiedział stojąc jakieś pięć metrów od niego.

-Hah, to ty zakradłeś się w pobliże baraków mojego oddziału i zatłukłeś jakiegoś idiotę, to ty powinieneś się tłumaczyć.-

Rozmówca uśmiechnął się pod nosem, widać odpowiedź Shigekazu rozbawiła go niezmiernie. Uniósł lewą dłoń w kierunku przeciwnika, po czym wypuścił z niej zaklęcie. Byakurai. Zaletą skupienia się na magii demonicznej było to, że szlachetny obrońca społeczności dusz wiedział jakim czarem zostanie potraktowany już w chwili skupiania energii przez oponenta. To nie miało prawa zadziałać. Z uśmiechem wyższości mężczyzna wystawił dłoń przed siebie tak, aby trafił w nią Byakurai. Hadou zostało stłumione w otwartej dłoni. Trupio blady mężczyzna uśmiechnął się szeroko, błękitna poświata jakby zelżała. Czyżby traciła swe działanie? Jak to możliwe? Nie było czasu na pieprzone rozmyślania!

-Bakudou #20, Chishio Goukin.-

Mruknął Shideharu wysuwając lekko zanpaktou i nacinając sobie palec tak, aby wydobyło się z niego kilka kropel krwi. Posoka zaczęła natychmiast formować się w kulę, która po chwili poszybowała w stronę truposza rozpraszając się na setki karmazynowych symboli otaczających swego więźnia, unieruchamiając go w swym obszarze.

-Po tobie skurwysynu... cooo kurwa?-

Prawie krzyknął Shigekazu widząc co się dzieje. Obłakańczy uśmiech znów zagościł na twarzy przeciwnika. Wyciągnął dłoń przed siebie, kiwając mu palcem tak, jak kiwa się dziecku, które robi coś nie tak. Otwarł dłoń, w której... to niemożliwe! Dokładnie w środku dłoni znajdowało się żółte oko, co lepsze spoglądające prosto na białowłosego. Więzy krwi zaczęły się obracać, wirując, zostając wessane w dziwne oko. Co to mogło być? On MUSIAŁ mieć jakieś powiązania z oddziałem 12. Oko zamrugało, po czym zamknęło się. Truposz spoglądał dalej z drwiącym uśmiechem, czekając na kolejny atak. Białowłosy nie wiedział, co ma zrobić z tym fantem. Musiał użyć czegoś, co nie godziło bezpośrednio w przeciwnika.

-Gdy cisza ogarnie tutejszą okolicę, przybywam ja, by przerwać jej panowanie. Wkraczam, wypowiadam głośno te słowa i wkraczam do działania, jak bohater niszczący plugawe zło. Każde słowo, które wypływa z moich ust zamienia się w dźwięk, który roznoszą dzwonki zwane Dysonansem Ciszy. Dzwonią regularnie, by przyspieszyć po chwili tempo swojego muzycznego rytmu. Jednak gdy usłyszy go osoba, która nie powinna, to przyjemność zamieni się w cierpienie, od którego nie będzie żadnej ucieczki… Bakudou #33, Dysonans Ciszy.-

W sekundzie system ruchowy przeciwnika został zbombardowany setkami impulsów, zakłócającymi jego działanie. Truposz zatoczył się i podparł dłońmi o kolana, teraz może w końcu uda się to zakończyć.

Ty, który stoisz przede mną! Wsłuchaj się w kołysankę Czarnej Królowej, wylewającej swe łzy ze swego zaprzęgu, niech jej piękno poruszy Twą duszę, a jawa rozbije na milion kawałków zwierciadła, pogrążając w królewskim śnie...Bakudou #40, Czarny Śnieg.

Nad pochylonym truposzem zaczął spadać z nieba śnieg barwy smolistej. Teraz miał kurwa położyć się i do chuja pana iść spać, odejść, wypierdalać, zejść z linii frontu. Dupa. Nic się nie stało, nie upadł, nie usnął, chuja.

-Starasz się zyskać na czasie, czy co?-

Zniknął. Pojawił się przed Shideharu łapiąc go za kołnierz, czyli shinigami był w dupie. Twarz truposza przypominała tą z horroru, twarz maniakalnego szaleńca, który zabija dziewczynki tępymi nożyczkami. Dziś Shigekazu był dziewczynką, jutro możesz być nią Ty, drogi czytelniku. Zaczął szeptać pod nosem inkantację, jednak dupa mu z tego wyszła, gdyż został potraktowany butem na klatkę i wysłany w lot przyspieszony w ziemię. Zaklęcie poszło się kochać. Kolejne zaklęcie. Bez inkantacji, ponownie. Grunt pod stopami truposza zapadł się, ten wyskoczył w powietrze wystrzeliwując Byakuraia, białowłosy odtoczył się w bok unikając nieuniknionego.

-Zdaje się, że Twoja siła opiera się na zaklęciach. Przykro mi, ale w takim wypadku... jesteś dla mnie zupełnie nieszkodliwy.-

Przeciwnik wyciągnął w kierunku ofiary dłoń z zamkniętym teraz okiem, po czym dodał.

-Jestem w stanie wchłonąć każde Twoje zaklęcie, niezależnie jak silne by nie było. Miło było Cię poznać. Zdaje się jednak, ze to już koniec...-

Nagle napływ reiatsu powalił białowłosego na kolana, to był już koniec, ale...
Cień widać spisać się (w końcu kurwa...), dało się poczuć energię kapitańską zbliżającą się w miejsce walki.

-Zobaczymy się jeszcze, nigdy nie pozostawiam swoich ofiar przy życiu...-


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum BleachFiction Strona Główna -> SESJE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Soft.
Regulamin